Sen o Prawdzie
Ilekroć widzę twarze,
które mijam w drodze,
przychodzi mi na myśl
zgnilizny ohyda.
Nie oni mnie brzydzą,
nie ich, zęby ani włosy,
to ich myśli są gorzkie,
zatrute cykutą samotności.
My wszyscy tacy jesteśmy,
z odwłoku dusz naszych
żółć i szlam cieknie,
emocji powolny rozkład.
Eros ataku spazmy dostaje
widząc tę zbrodnie,
morderstwem uczuć się to zowie,
ten smutny brak miłości.
Ludzie w robactwo
zmieniać się zaczną,
ich skórę bród zakryje,
w bagnie wić się będą.
A jednak jest nadzieja
na ten trąd ludzkości,
bo tylko kochanie
jest w stanie nas uzdrowić.
Komentarze (0)
Jeszcze nie skomentowano tego wiersza.