Śledzik musi być, cz.3/4
cd.
Ależ barmanka była szybka! Gdyby wszyscy w
Polsce tak pracowali, to w mig
wyprzedzilibyśmy w rozwoju największe
potęgi przemysłowe w świecie… Poprzednio
minutę czekałem, aż nas obsłuży; teraz,
ledwie zakończyłem wypowiadać swoje
zamówienie, już wyszła zza baru z tacą. W
mig na stoliku stanęło nowych dwadzieścia
pięćdziesiątek.
– Szefie, czy muszę… – zwróciłem się cicho
do niego, zawieszając głos i wymownie
wskazując na leżące na talerzyku,
nienaruszone jeszcze, kawałki śledzika.
– A co, nie ma nic? Jest. Wódeczka tylko z
zakąską. A zakąska już jest. No, panowie –
odwrócił się do pozostałych – za tych,
których kopnęło i jeszcze kopnie, aby
przeżyli – spoważniał i przechylił
kieliszek. Poszliśmy za jego przykładem. Za
tych, których kopnął prąd… Zwykła kolej
rzeczy w zawodzie elektryka. Chociażbyś nie
wiem, jak się zabezpieczał i sprawdzał
wielokrotnie, nigdy nie jesteś pewien w stu
procentach, czy… Urok zawodu.
Uzupełnione zapasy płynnego prowiantu
szybko się skończyły. Zamówienie, już bez
sugestii majstra, powtórzyłem jeszcze
dwukrotnie. Ik! Aleem czknął… To nie na
moje możliwości, wypić wypiję, ale sama
mineralna woda nie wystarczy. Muszę coś
zjeść! Spojrzałem tęsknie na dzwonka
śledzika, dalej kusząco leżące na
talerzyku. Ani jednego jeszcze nie
brakowało, ale przecież nie są wyłącznie
ozdobą stołu! Nie jestem na froncie, to nie
czas wojny. Tam czasem żarełka mogło
zabraknąć, ale „spirtu na wyrywność nigdy”,
jak własny ojciec mawiał. Jeeść!
Nie zastanawiałem się już i dziabnąłem
widelczykiem jednego śledzika. Dziabnąłem
drugi, zagryzłem chlebem, popiłem wodą…
uff, troszkę lżej. Odłożyłem sztuciec i
zerknąłem na majstra. Nie skrzywił się;
znaczy, można już jeść? Wyciągnąłem znów
rękę po widelczyk, ale zawisła w powietrzu
– spóźniłem się. Kolega był szybszy. Porwał
dzwonko śledzika i podał widelczyk
kolejnemu. Po minucie został tylko jeden
kawałek rybki, ledwie uratowany przez
majstra przed zakusami pozostałych dwóch
głodomorów. Zdążył wyciągnąć rękę nad
talerzyk, osłonił i ostrzegająco
zaznaczył:
– Zakąska musi być. Nie ruszać.
Szef był konsekwentny, dbał o
nieuszczuplanie moich finansów bez wyraźnej
potrzeby. Zamawiałem kolejki, „zakąska musi
być”, ale przecież nikt nie powiedział, że
przy każdym zamówieniu „Szefowo, jeszcze
raz to samo!” nowego śledzika muszę dołożyć
do rachunku. Jest on na stole? Jest.
Zgodnie z przepisami. No to może sobie
przychodzić „kontrol” i kontrolować. „Dura
lex, sed lex” – „twarde prawo, ale prawo”,
jak mawiali starożytni Rzymianie. Było ono
w „Mirze” ściśle przestrzegane. Może
obsługa nie znała akurat tego łacińskiego,
prawniczego zwrotu, ale o odstępstwach od
zasady nie było mowy. Za to łacina, jako
taka, często dochodziła do moich uszu,
używana w głośnych rozmowach klientów przy
sąsiednich stolikach. Niech ktoś powie, że
Polacy nie znają obcych języków! Może nie
współczesnych, ale nieprawniczą łaciną
posługiwali się ochoczo i z werwą. Chociaż
z wyglądu nie przypominali oni
bezpośrednich potomków Sarmatów, ale część
krwi szlacheckiej musiała w nich płynąć.
Widocznie „prawo pierwszej nocy” było w
poprzednich wiekach często uskuteczniane, a
jeszcze częściej i bez tego prawa. Skąd
inaczej uzewnętrzniła by się u klientów w
lokalu tak bogata w treści i formie
znajomość starożytnego języka?
Przestałem dywagować nad możliwymi drzewami
genealogicznymi, a zwłaszcza ich bocznymi
odrostami, sąsiadów przy sąsiednich
stolikach. Zaniepokoił mnie inny problem,
bardziej przyziemny, który za chwilę mógł
stać się dotkliwie odczuwalny. Byłem już,
delikatnie rzecz nazywając, lekko
zneutralizowany ognistą wodą, ale
świadomość nie opuściła mnie. „Ile jeszcze
kolejek muszę postawić?” zastanawiałem się,
grzebiąc palcami w kieszeni. Kwotę, którą
przeznaczyłem na wkupienie do zespołu
elektryków, już prawie wydałem. Ile będę
musiał jeszcze dołożyć?
Rad, nierad pokiwałem dłonią w stronę
barmanki:
– Szeefoowo…
– Sekundę, Zdzisiek. – Majster wszedł mi w
słowo. – Chłopaki, to co? Młody się już
wkupił?
– Jaasne. Wkuupił. Witaaj w brygadzie,
Zdzisiek. Bęędą z ciebie ludzie. Nie
sprawdzaj prąądu paluchami. Nie huśtaj się
na gołych kablach. Jak już, to na gołych
babach … – rozległy się niezbyt
skoordynowane i rozwlekłe, za to wesołe
głosy kolegów. Uścisnąłem każdemu
wyciągniętą dłoń. Tradycja to święta rzecz!
Uff… wreszcie. Chrzciny za mną, teraz
jestem jednym z nich.
Majster zdjął z wieszaka swoją czapkę i
zaordynował:
– No to, każdy co ma, to da. A każdy ma, bo
wypłata była.
O, majster nie tylko zawód zna, ale i
rymuje! Widać, że wraażliwa z niego
duuszaa…
Cała brygada solidarnie sięgnęła do
kieszeni w spodniach. Zanurzyłem i ja rękę,
ale nagle poczułem uścisk dłoni majstra.
– Młody, znaczy teraz Zdzisiek, ty już nie.
Wkupiłeś się, starczy. Resztę oddasz
mamie.
Nie mówiłem, że szef jest ludzkim
człekiem?!
cdn.
Komentarze (12)
Fajniutkie:)))pozdrawiam cieplutko:)
Wszystko kiedyś się kończy, Amorze. Opowiadanko też ;)
To jest rewelacyjnie i z zaangażowaniem się czyta.
Czekam na kolejną, niestety już ostatnią część,
pozdrawiam :)
Anno, fajnie się wspomina :) Zajmuje mi to czas, ale
ile wspomnień :)
M.N. to prawda, tradycja poumierała. Kiedy wspomnę
obchodzone imieniny w zakładzie pracy, w okresie
PRL-u, to... zresztą sam wiesz :)))
Dorotek, nie każdego szefa wspominam dobrze, niektórzy
kompletnie nie nadawali się (i o nich kiedyś
napiszę)... ale majstra Czajkowskiego wspominam miło,
mimo że pracowałem u niego ledwie kilka miesięcy.
Potem spotykaliśmy się czasem na plaży - podobnie jak
ja, lubił pływać na dłuższe dystanse, więc czasem
zamieniliśmy kilka słów :)
ooo... faktycznie, ten szef to prawdziwy facet, tak z
krwi i kości, aż westchnęłam z tęsknoty, nie znam
tamtych czasów, ale jak widać miały swoje zalety :-)
Jakbym wrócił do PRL-u, a dziś tradycja w narodzie
całkiem umarła, nawet imieniny w pracy już nikt nie
urządza... i komu to przeszkadzało? Pozdrawiam
to były czasy! Fajnie się wspomina.
Tańcząca z wiatrem, przecież to nie obowiązek. Czyta
ten co chce, nie przeszkadzają mu dłuższe teksty, ma
czas (kilka minut) i podoba mu się. Miłego dnia :)
Marcepani, nie wiem, co będzie... to było tak dawno...
;)
znaczy kompania pójdzie jeszcze w tango :))
Przeczytałam połowę nie mam czasu czytać tak długich
tekstów,
niestety, wieczór ma tylko kilka godzin, ale punkt
zostawiam, jak zwykle.
Dobrej nocy życzę.
Dość jest wtedy, kiedy szef zdecyduje... :D
Nie mieliście jeszcze dość?? :) :) zapowiada się coraz
ciekawiej :) świetnie się czyta!
Pozdrawiam
☀