Słońce oraz narkotyczne obrazy...
Szum, cichy szept przeradza się w głos.
Głos o moim świecie, o moich majakach.
Na jawie kocham ulice w nocy.
Po meskalinie staję się duchem.
Wybuch słońca namiętnie ugodził rdzeń.
Narkotyczny stan otępienia światłem.
Uśmiecham się do zjaw w liściach.
Do upiorów w kroplach rzek.
Stałem się pędzącym wiatrem.
Mózg wytwarza obraz za obrazem.
Obym wytrzymał na powierzchni.
Heroiczne ruchy dłonią łapią chmury.
Tak anty-statycznie powinno być.
Naćpałem się tą gwiazdą, jej konarami.
Ja też do niej należę.
Jestem planetą w układzie.
Komentarze (2)
wielka metafora. słońce pobudza, to widać. pozdrawiam
Ciekawie i z wyobrażnią napisany wiersz, zastanawia
mnie jednak twoja wena, czym cie zainspirowała.