spacer przez wieś
po wysychających ścieżkach dzieciństwa
wciąż
błąka się samotny koń z odstrzelonym
biegunem
marzy o zieleni łąk rozciągniętych akwarelą
nad łożem trzymającym w objęciach zapach
zboża i żywicy gnieżdżącej się w tajemnicy
sęków
już od wschodu skrzypią ciężkie drzwi i
pies ujada
a ja zamiast radości odczuwam ten sam lęk
płynący
z huraganu szpaków rozrywających ciszę w
sadzie
kluczę pośród krawędzi niepokoju nie czuję
uśmiechu
ani czterolistnej miłości są tylko
porzucone nadzieje
widzę jak dawne układy liczb i prawd tracą
świetlany blask
nie będzie raju bo moje drzewa umarły
stojąc
bezwstydnie nagie i bez owocu niczym
klaunowie zbiegli
z poematu krwi
Komentarze (2)
trzymasz klimat :)
Smutny