Starość, niespokój i zbacowanie
opowiadanie gwarowe
Starość, niespokój i zbacowanie
Mama.
Dzisiok kie syćko zbacujem, choć to tele
roki temu to jesce taki niespokój idzie
pomalućku po mnie od nóg ku sercu a pote
łapie za garło i dusi…
Rada ik widzem choć ik juz ni ma, mamy
śtyrdzieści roków a taty juz pietnoście.
Przychodzom ku mnie we śnie cały tyn cas i
dziękujem Panu Bogu za te krótkie sny ś
nimi. Mojom babke Ludwine zabiyli Miemcy
we Wielkom Niedziele w 1944 roku kie sła z
rezurekcji z kościoła w Poroninie du domu
na Kościuszki 13. Zanim sie to syćko stało
była łapanka i mama razem z wujkiem weśli
do wody pod mostem coby jej uniknąć. Z domu
Miemcy zabrali mojom babke a ik mame. Kie
sie wróciyli du domu wujek postanowiył
jechać na roboty zamiast mamy, a moja mama
miała brać tego 1944 roku 26 cyrwca ślub.
Po tyj kąpieli we wodzie lodowatej mama
zachorowała na reumatyzm, bolały jom stawy
i serce do końca zycio, miała wtej
dwadzieścia dwa roki a wujek pewnie
dwanoście… całe moje dzieciństwo i młodość
i jaz do śmierści mamy przezywałak tom jej
chorobe i bołak sie od małego dziecka ze
mama umre… Tata tyz narzekoł choćkie ze go
bolom ręce, bo roboty było wiecnie duzo i
końca nie było widno. Byłak juz rok po
ślubie i mialak córecke Joasie kie sie
okozało ze mama mo guza na mózgu i trza jom
operować miała to być trepanacja czaski.
Wysło to syćko we śpytolu w Krakowie. Coby
podlecyć nerki i serce przed operacyjom,
mame posłali do śpytola w Zokopane, nie
wiedziała nic o tym guzie ino my tata i
jo.
Boze! jakie cięzkie było wtej zycie nic nie
było wozne ino coby mama wydobrzała. Był
wtej rok 1967 Godne Święta tata jak co dnia
trzymoł w gorści rózaniec i dziyń w dziyń
modlył sie i mortwiył sie…Mijały dni mama
podreperowała siyły i posłali jom w Kraków
był marzec o godzinie ósmej miała mieć
operacyje totyz klęcałak i wołałak w niebo
o udanom. Pytałak Pana Boga coby wzion mi z
dziesięć roków zycio i doł mamie bo mi jest
potrzebno do zycio. Mineno juz z pół dnia,
a jo zglewiało ze strachu cupiałak dalej na
modlitwie, nie cułak zodnej odpowiedzi
niebo nie dawało zodnego nomniejsego znaku.
Z niedobocka zaburzyło cosi do okna ze
strachem popatrzałak przez nie i serce
staneno mi pewnie bo uwidzialak przez okno
mame. Otwarłak dżwiyrze i mama uśmiechnięto
i zadowolono pedziała ze je juz zdrowo, po
chorobie co to jom odkryli w Krakowie ni ma
znaku bo robiyli rezonans
i prześwietlenie syćko sie samo podziało…
Moje scęście ni miało granic a rozum ni
mógł wytłumacyć jako sie to syćko stać
mogło. Mama zabrała sie za warzenie
obiadu
i bocem go do dziś bo tak mi smakowoł jak
nigdy nic, na świecie…
Wartko mineno dziesięć roków i zaś cosi sie
mamie stało. Tata przyseł w nocy porusoł
mnie za ramie i pedzioł: dziywce cosi sie z
mamom robi ni moze oddychać wstawoj i leć
dzwonić po karetke…
Wróciyła sie wtej jesce du domu i pedziała
ze uciekła grabarzowi spod łopaty
i opedziała śpytolnego wica. Doktor trzymoł
za ręke pacjenta i obiecowoł ze bedzie przy
nim jaz sie obudzi po operacyji. Operacja
sie odbyła i pacjent sie obudziył, za ręke
trzymoł go cłek z brodom i wąsami wielkimi.
Spytoł sie go, panie doktorze tak długo
spałem? Nie jestem doktorem jestem Świętym
Pietrem, odpedzioł. Nie pedzieli mi co jej
jest alek sie ciesyła ze je w dóma s nami.
Wnucęta ciesyły sie ze mnom rade widziały
babke. I stało sie, zastawka w sercu
odmówiyła posłuseństwa i przestała działać
i nie było ratunku dlo niej. Nie pedzioł mi
nik o tym. Posłak po wode na Wiktorówki i
pokiela jom piyła serce jakosi pikało. W
nocy przysła ku mnie
z walizkami i tobołkami we śnie i pedziała
ze idzie sama po wode, bo ino ona jej
pomogo i lepiej sie cuje. I posła juz na
zawse. Rano zadzwoniył telefon w robocie
cobyk natychmiast przysła ku niej,
wpuściyli mnie na kwilke. Przewodów nie
zabocem i tyk maminyk smutnyk ocy ftore
gasły, kie powyciągali jej syćkie rułki
jako tata pedzioł, było trzeciego grudnia
tysiąc dziewięćset siedemdziesiątego
siódmego roku
a w Mikołaja był pogrzeb. Świat sie mi
zawalył kolebało mnom z pięć roków
i nimogłak dojść do sobie zanim znowu
uwidziałak ze dysc leje i słonecko świeci,
ino mamy juz nie było na tym świecie…
Komentarze (22)
Samo życie skoruso. Jedni odchodzą drudzy na ich
miejsce przychodzą...Nie ma ludzi niezastąpionych,
jedynie rodziców nikt dzieciom nie zastąpi.
Pozdrawiam.
Wzruszające, jak zawsze z przyjemnością czytam.
Miłego dnia
Piękne, smutne, ciepłe opowiadanie. Czytając Twoje
słowa całkowicie zapomniałam
o otaczającym mnie świecie.
Miłego dnia!
Pozdrawiam jak zawsze serdecznie:)))
Dla mnie to piękna lekcja pokory
i zrozumienia, że ten świat jest chory!
Pozdrawiam!
Skoruso! Czytając Twoje opowiadanie, wyłączyłam się
zupełnie, tak mnie wciągnęło :) Pozdrawiam.
piekne... pozdrawiam
...też łzy leję po mamie. Ładnie opowiadasz :)
...brakuje mi słów, żeby wyrazić jak bardzo wzruszyło
mnie skoruso Twoje opowiadanie...
Ładna życiowa opowieść.
Ładnie ujęta. Miło było przeczytać:)
Pozdrawiam:)
Wzruszajaca do lez opowiesc.
Pozdrawiam:)
znam to uczucie bo jest bardzo świeże w tym roku
będzie 4 rocznica jej śmierci Pozdrawiam
Skoruso:))Miłego:))
życiowa, wzruszająca opowieść:) pozdrawiam skoruso
Z przyjemnością zawsze czytam:)
Pięknie opisałaś choroby mamy i jej odejście na
zawsze. Ja też straciłam mamę w 1948 ro. Byłam mała, a
zostało nas dziewięcioro dzieci. Ja była dla nich
matką. Pozdrawiam skoruso.
życie doświadcza , dostarcza chwil smutnych i
radosnych, uczy wytrwałości,,,,pozdrawiam :)