Strach
Dawno temu, znaczy w dawnych czasach,
kiedy różna zwierzyna biegała po lasach
a woda tak czysta była w strumieniu,
że żadna dziś butelkowa nie dorówna temu
na skraju lasu w jabłoni cieniu,
gdzie krzew przy krzewie, kamień na
kamieniu
w drewnianej chacie z czerwonym kominem
bez okien w poddaszu, za to z pianinem
z drzwiami z mosiądzu, na zewnątrz z
wychodkiem
z ładnym tarasem, z donicą nad
schodkiem.
W tym otoczeniu drodzy słuchacze
mieszkał kowal Maciej, co podkuwał
klacze;
konie też podkuwał, wszystko co miało
kopyta
i każdy wędrowiec co we wsi się pytał,
gdzie mu najlepiej konia podkują
to już wieśniak mówił, że tam za górą
na skraju lasu, w jabłoni cieniu
w drewnianej chacie, ale to już
znacie…
Jednak nie wiecie o tym mili
Czemu Macieja na skraj lasu wyrzucili;
A o tym wie już nawet dziecko,
że w tej chacie Macieja, w tej nad
rzecką,
że w tych czterech domu ścianach
Maciej ukrywał kompana.
I nie było by to we wsi nic nadzwyczajne
bo z kompanem mieszkać jest bardzo
fajnie,
gdyby nie jeden szczegół maleńki,
że tym kompanem był królik niebiusieńki.
I gdyby tego było mało, królik zwał się
Eustachy
sami przyznacie, że ubaw po pachy…
Lecz kto się do królika zbliżył dostawał po
łapach
Nikt nie wiedział bowiem, że ma on w sobie
tajemnicy zapach.
I tak sobie ta dwójka nasza żyła w
zgodzie
od świtu do zmierzchu, w deszczu czy w
pogodzie.
Pewnego dnia do miasta się wybrali
po zakupy; żołądki z głodu marsza grały
i kiedy wśród straganów się przechadzali
na rynek dostojni panowie konno
wjechali,
lecz kowal pochłonięty na półkach
jedzeniem
wcale nie przejął się tym nagłym
zgromadzeniem.
I kiedy zaczął przebierać warzywa,
znajdując ogórek świeży
jeden z tych dostojnych zaczyna czytać o
księżniczce z wieży.
O księżniczce z wieży zamkniętej przed
laty
o wieżach ogromnych, gdzie w oknach
kraty,
a w środku straszny labirynt panuje
a samej królewny potwór pilnuje.
Potwór nad potwory strachem zwany
I tym strachem trzymał królewnę niczym w
kajdany.
Maciej pochłonięty tym co na straganie
Gdzieś głęboko miał to całe dostojne
gadanie;
Lecz królik miał całkiem odmienne zdanie
I uszu nastawił na nadawanie
I w końcu do Macieja w ten sposób się
zwrócił:
„To Twoje przeznaczenie byś strach
księżniczki w pył obrócił”
Maciej się spojrzał na królika spode
głowy
w końcu zwrócił się do niego tymi oto
słowy:
„Jeśli tak powiadasz mój niebieski
przyjacielu,
iż w stanie dokonać jestem tego, co nie
udało się wielu
zatem jutro do zamku ruszamy z ranka,
lecz najpierw zjemy tego
obwarzanka…”
Wyruszyli wczesną porą, gdy słońce ze snu
się budziło,
spakowali, co niezbędne by za dużo tego nie
było.
Nie wiedzieli bowiem, jak daleka podróż ich
czeka,
zabrali ze sobą chleba, sucharów, trochę
mleka
kilka owoców z domowego ogrodu,
słoik dżemu, słoik miodu.
To wszystko związali w paczkę, na kij
powiesili
i pełni nadziei w nieznane ruszyli.
Jeszcze jedna rzecz umknęła mi
uwagi…
Maciej wziął miecz jakby dodając odwagi
Sobie i królikowi, gdy już im się przyjdzie
zmierzyć
z tym strasznym potworem, by sprawiedliwość
wymierzyć.
Nie znali kierunku tejże podróży
lecz królik miał w sobie dar dość bardzo
duży
i co by nie rzec, nawet bardzo cenny,
miał bowiem w sobie zapach królewny;
tejże królewny trzymanej we wieży,
gdzie wokół nie jeden trup rycerzy leży.
Tych rycerzy śmiałków co szli królewnę
wybawić,
lecz strach jej pilnujący zdążył ich
wcześniej zgładzić.
I tak królik Eustachy za kompas posłużył
Tym samym Maciejowi pomocą służył.
Mijały dni, noce, mijały miesiące,
czasem towarzyszył im deszcz, czasem palące
słońce,
czasem silny wiatr zawiał stając im na
przeszkodzie,
lecz oni trwali w tej drodze ku swej
przygodzie.
Mijali różne osady i baśniowe krainy
A gdzie się pojawiali ludzie miło ich
gościli.
Znali bowiem historię królewny z wieży
i słyszeli o potworze, który swoje straszne
kły szczerzył.
Dlatego naszym bohaterom niczego nie
odmawiali
i pod ich nosy stosy jadła rozmaitego
stawiali;
był i dzik i gęś i pieczona świnia
i choć Maciejowi na sam widok ciekła
ślina
to patrząc na minę Eustachego,
który widział na stole chyba siebie
samego,
więc aby nie ranić przyjaciela
zajadał z nim wspólnie same ziela.
Maciej, że był człowiek bardzo prawy
Odwdzięczał się jak tylko mógł za te
wszystkie potrawy;
to naprawił zlew wdowie, która straciła
synów rycerzy,
co ich ten smok straszliwy zgładził z
wieży;
to znowu wstawił okna w domu staruszki
to pomógł gospodarzowi w ogrodzie zerwać
gruszki.
A gdy już w dalszą drogę wyruszali
ludzie zawsze zewsząd ich żegnali i
śpiewali
pieśni, które ogłaszały ich zwycięstwo,
które wychwalały ich odwagę i męstwo.
Sami już chyba stracili poczucie czasu,
lecz pewnego dnia, gdy wyszli zza lasu
oczom ich ukazał się widok, którego jeszcze
nie doświadczyli,
ale przyznali sobie rację, że o to u celu
podróży byli.
Przed Nimi w całym swym rozkwicie zamek się
ukazał
z wieżami do samego nieba; Eustachy palcem
wskazał
na kraty w oknach, na trzy bramy żelazne
na most zwodzony, jezioro wokół i mało mury
przyjazne.
Maciej westchnął głęboko, spojrzał na
Eustachego
i tym słowem odezwał się w końcu do
niego:
„To już koniec podróży mój uszaty
przyjacielu,
nie wiem, czy dokonamy tego, co się nie
udało wielu,
ale ze wszystkich sił się postarać
musimy
a na pewno ten strach księżniczki
udusimy”.
Po czym klęknął na chwilę i poświęcił się
modlitwie
następnie dobył miecza i ruszył na
bitwę.
Weszli do zamku i jak wówczas posłaniec
głosił,
zamek sam w sobie tajemnicę nosił.
Składał się ze stu korytarzy i pokoi
licznych,
z tysiąca schodów i miejsc piwnicznych.
Zwiedzać zaczęli komnatę za komnatą,
gdzie niegdzie panowała ciemność, tudzież
słońce dzieliło się poświatą.
Nagłe ciszę przerwał dźwięk jakby z piekła
rodem,
Maciej wyjął szybko sakwę i rozlał święconą
wodę;
lecz tylko w odpowiedzi śmiech piekielny
usłyszał,
ktoś czaił się w ciemnościach i mocno
dyszał…
Maciej był człowiekiem odważnym w swej
naturze,
lecz teraz poczuł, jak włos jeży mu się na
skórze,
jak ciało całe krople potu pokrywają,
a dłonie coraz mocniej wokół miecza się
zaciskają.
„Chodź tu strachu”, krzyknął ku
ciemności,
„Chodź tu” – powtórzył,
połamię Ci kości.
I nagle jak na rozkaz, strach księżniczki
ku niemu kroczy,
łeb ma wielki, z pyska pianę toczy,
kły jak brzytwa na wszystkie strony
wykrzywia
i dyszy i sapie, aż Maciejowi zrzedła
mina.
Jednak znając cel swojej podróży
i to co mu królik wówczas wywróżył
zacisnął zęby i jak dziki skoczył
na grzbiet potwora, który ku nemu
kroczył.
Gdy był w powietrzu jeszcze do królika
krzyknął:
„Ja zabiję potwora, Ty uwolnij
królewnę…” po czym zniknął
w ramionach tego potwora strasznego;
królik nie czekając pobiegł wypełnić prośbę
przyjaciela swego.
Walka była zacięta, lecz w końcu potwór
przyparł Macieja do ściany
a przez głowę kowala przeszło, że przyjdzie
się pożegnać ze światem ukochanym
i kiedy już kły zbliżały się aby rozszarpać
zbroję
rozniosło się trzy razy głośne: „Już
się nie boję!”
Potem jeszcze raz i raz, aż potwór zaczął
słabnąć z sił,
Maciej widząc to miecz pomiędzy oczy
potwora wbił.
Ten osunął się na ziemię głośno padając
zamykając swe ślepia ostatnie tchnienie
wydając.
Spojrzał Maciej w kierunku skąd ten
dobiegał głos,
który uratował go, gdy już od śmierci był o
włos.
Najpierw ujrzał królika, potem królewny
postać,
która postanowiła sama temu strachowi
sprostać…
I nagle jakby ktoś jakieś użył czary
wokół wszystko zniknęło; potwór i zamek
cały
a nasza trójka znalazła się na skraju lasu,
w jabłoni cieniu
gdzie krzew przy krzewie, kamień na
kamieniu
w drewnianej chacie z czerwonym
kominem…
Komentarze (0)
Jeszcze nie skomentowano tego wiersza.