Stworzenie
Mistrz w swej pracowni
światło zapalił
Cień na później zostawiając
wszelką materię zebrał
I poukładał w stosy
prowizoryczne
Wpatruje się w nie długo
Marszcząc dobre czoło
Nad siwą brodą
Którą przecież posiadać
Wypada.
Uniósł rękę, opuścił
Uniósł ponownie
I znów zwątpił.
Boże, cóż za niezdecydowanie!
W końcu łuk ręką zatoczył
Błękitną plamę zostawił
Och, to nie ten odcień!
Zostaw, to chmura przecież
Tu pod nią woda
Tam z lewej większa
Nazbyt niebiesko
Tego deszczu prawie nie widać.
Niech będzie zielony
Niech staną się drzewa
Ten liść większy, tu igła
Ten żółty nawet
Ot tak, z przekory.
Tu będą maliny
Tam kwiat malinowy
Ten kielich rozchylę
Tamten znów przymknę
- z umiarem
Słońce będzie jutro dopiero!
Żółte, jak tamten żonkil
z głębokim indygo kontrastowe
Tych kul dodam więcej
I srebra trochę
Kto wie, na co się jeszcze
przydadzą.
Ten blady, tu obok
Niech krąży natrętnie
Lecz gdy błyszczeć zacznie
stanie się ozdobą.
Słońce - jest ciepłe
Kielichy rozchyla pzrecież
Lecz wszędzie bywać nie może
Tu, z drugiej strony
ciemno jest na razie
A przecież po ciemku malować się nie da!
Ciemne drzew kontury
na czystej bieli płótna
W zimnym zastygły oczekiwaniu.
Ależ! Dwa dni tylko zostały!
Ładnie, nie powiem
lecz wciąż jakby nieżyciowo
Dodam więc stwory różnorakie
Co drugi pływa, co trzeci
skacze, ten trochę wyżej,
Niby dla symetrii, ale wygląda,
jakby fruwał.
Jest jeszcze jeden
Od reszty różny - łysy jakiś
i kolor ma dziwny,
żałosny jednocześnie i
piękny w swej brzydocie.
Mistrz umieścił go na środku -
tylko tam pasował
- bo ani nie lata
- ani nie pływa i nie wygląda
na takiego, co to się wspina
po drzewach.
- To od dziś moje
ulubione zwierzę.
Co z nim zrobię, pomyślę jutro.
Ach, nie! Po weekendzie dopiero.
I wyszedł z pracowni.
I nastała noc.
Komentarze (0)
Jeszcze nie skomentowano tego wiersza.