świat
Na samym szczycie wieży Babel stoję ja!
Ponad ludźmi co płaczą i wzajem mordują swe
dzieci,
Którzy patrzą by komuś coś ukraść,
Lub zrobić na złość – wykrzesać
łzy!
Skąd żeście się wzięli?
Dlaczego w was tyle nienawiści i
cierpienia?
Nie macie swych rodzin, nie macie swych
dzieci?
Czy nikogo nie macie bliskiego, kto powie
– przestań!
Wasze twarze są wielkie jak w śwince,
A brzuchy jak po Wigilijnej uczcie.
W palce wrzyna się złoto – już dawno
przestało pasować.
Na nogach buty ze skóry i kilka
brylantów,
Na ręce zegarek odmierza drogocenny
czas.
I szybko, w pośpiechu macha spasłymi
nogami
By zdążyć na czas, by pieniądz nie
uciekł.
A gdzie są Ci dobrzy, szlachetni ludzie,
Co ostatni grosz oddadzą biedniejszym?
Gdzie się podziali Ci którzy kochają,
Współczują i pocieszają?
Patrzę przez gęste chmury na powierzchnię
ziemi
Próbuję ich znaleźć, przez chwilę
popatrzeć.
Są!
Siedzą tam pod drzewem.
Na czworo dzielą ostatni cukierek.
W oczach ich miłość, szlachetność i trwoga
– o osobę siedzącą obok.
Jak mam wam pomóc? Co zrobić byście nie
odeszli?
Czy krzyczeć, czy płakać, a może prosić?
Nie!
To znów ta świnia nadchodzi.
Znów krzyczy, znów bije i beszta. Ostatni
cukierek wrzuca to przerębla.
A oni tylko patrzą. Nie mówią, nie płaczą
lecz patrzą.
I w tym momencie zza chmur wychodzi
słońce
Wielkie, majestatycznie piękne.
I sięga swym ciepłym promieniem do drzewa
pod którym stoją.
Delikatnie muska blade twarze dzieci,
A wieprza rozrywa – na strzępy.
A po godzinie patrzenia się w ziemię,
Nie widzę już wieprzów, nie widzę już
świń.
Zza rogów uliczek wychodzą ludzie!
Niepewnie lecz z wielkim uśmiechem.
I moja dusza też się raduje,
Że na świecie są wreszcie ludzie.
Komentarze (0)
Jeszcze nie skomentowano tego wiersza.