Światło po Mroku
Wędrowałem po lesie mroku.
I nie widząc następnego kroku
błądziłem naprzód.
Sciskał mnie chłód
i nieśmiertelne pragnienie,
mej duszy przygnębienie.
Więc tak przed siebie parłem
i prawie umarłem,
bo od dawna nade mną były
i coraz bardziej ciążyły
czarne chmury samotności
oraz braku miłości.
Pogubiony w mrokach,
smutki u bokach.
Ujrzałem w niebie,
w jego ponurej głębie,
lśniący blask!
Usłyszałem trzask
i prysła ciemność,
ów nieproszony gość.
Świeci znów las ponury,
zerwane są w końcu chmury,
a wokół mnie światło kwitnie.
Życie pulsuje wybitnie.
Wtedy ryzykuje spojrzenie
na jasna pochodzenie.
I natychmiast z nóg mnie zwala
ciepła fala!
Nie daje mi spaść,
łapie mnie zaś
na miękkich skrzydłach swych
z nowych nadziejach mych.
Odnosi w nieznaną dal,
lecz nie czuję żal.
Już się nie boję.
Porzucam więc swoje
myśli posępne.
Me serce niedostępne
jest dla smutku.
Nie pragnę już ratunku.
I nagle, przelatując pod tęczy łukiem,
z niemal niesłyszalnym hukiem
znikł ból.
Ja lece ku zielonych pól
wiecznej miłosnej radości,
gdzie mi przed obliczem gości
źródło nadziei,
koniec odyssei.
Nie wiem czy dolecieć zdołam,
a jednak z przekonaniem wołam:
Wreszcie znów moja
jest słodka nadzieja!
Nowy sens poznałem,
bo co ujrzałem
byłaś ty!
To są moje skromne dzięki za twoją przyjaźń, mój aniołku.
Komentarze (0)
Jeszcze nie skomentowano tego wiersza.