W tamtym kraju i do niego...
Mojej babci i ciotkom w rocznicę wywózki do ZSRR. To nie poezja...ale myślę,że przeczytać się da
Był feralny 13 kwietnia 1940r.
Do tego kraju gdzie sroga zima
Wywieźli mnie z trzema córkami
W bydlęcych wagonach trzęsąc się z zima
Szeptałam – Maryjo módl się za nami.
Cóż można spakować przez pół godziny
Gdy ręce drżące, a głowa w szoku
Przybyli nocą z rozkazem-pakuj się hoziajka
I dotrzymywali we wszystkim kroku.
Poszły do worka poduchy, pierzyny
Bo już słyszałam jakie tam wczasy
Swetry, wełna, kilka garnków,
Kawałek słoniny i suchej kiełbasy.
Był i nasz chleb błogosławiony
I nocnik także się znalazł
Na ile nam tego wystarczy?
I zły obraz głodu stawał zaraz.
Po co ten nocnik, nie wiem,
Był i pojechał z nami
Biały w kwiatuszki blaszany, polewany
Jako pierwsza rzecz z kraju, został
zabrany.
Nasza gospodyni trzymała w nim mleko
A często nawet śmietanę
Śmiałyśmy się z tego aby nie zwariować
Tak leczyłyśmy nerwy stargane.
Kobieta, jak większość w tym kraju
Też głodująca, nie była szorstka, nie była
miła
Dawała nam mleko, nie za darmo
Krowim łajnem Zosi na twarzy liszaj
wyleczyła.
Gdy zobaczyła, że my nie takie
krwiopijki
W długie gorące lata i równie długie mroźne
zimy
Mogłyśmy obok siebie jakoś żyć
A wokół nas puste równiny.
Kto nie pracował -nie jadł-Ruskich
maksyma
A pracy często nie było
Młodzi wierzyli w ich propagandę
Ze starszymi Polakom lepiej się żyło.
Pracowałyśmy przy zbiorze zboża
Ale kłoska nie było można wziąć
Och, jak pachniał wtedy nasz polski
chleb
A na ten cudzy trzeba było żąć.
Człowiek jak trzeba na wszystko radę
znajdzie
Kłosy przy zbiorze były odrzucane
Wieczorem była po nie wyprawa
I nadzieja -nie wszystko stracone.
Tak przy jednej wyprawie po kłosy
Dziś wiem, że Bóg mnie prowadził
Spotkałam w stepie szarego wilka
Który się na mnie zasadził.
Zwykle miałam kawałek chleba
Do dziś dnia w torebce taki noszę
Gdy zaszedł mi drogę
Oddałam go psinie –i ty głodny, proszę.
Choć chlebem się nie rzuca -rzuciłam
Psisko chleb wzięło, zawyło, aż echo
poszło
Odpowiedziały mu inne, hen w dali
Wróciłam przestraszona i głodna
Bez kłosów, dziewczyny jeszcze spały.
Do domu weszłam ukradkiem
By złego nie prowokować
Jasny księżyc był tego świadkiem
Wychodził, gdy słońce chciało się
schować.
(a świecili, jak nigdy potem
Do tego światła tęskniłam
Taka była w nim siła)
Nikt z nas nie wie, co nam pisane
Co dla nas dobre, co złe
Moim dziewczynom na wygnaniu
Zaczął pomagać śpiew.
Śpiewały pięknie, a widząc,
Że to urzekało predsiedatiela
po kilku występach w kołchozie
Miały w nim przyjaciela.
I gdy już mogłyśmy wracać do Polski
po głodzie, tęsknocie i męce
Przed Haliną- najmłodszą-ukląkł z
kwiatami
I poprosił ją o rękę.
Nie chciała wziąć kwiatów
I ręka do Polski wróciła
Choć ciało tu i ówdzie zranione
Serce też, ale była w nim siła.
Maria najstarsza córka
Wśród zimna, insektów i śmierci
Jeszcze w pociągu swą miłość poznała
Po kilku miesiącach żoną Jędrka została
Za rok urodziła śliczną córeczkę
Uciekli z obozu do wojska polskiego.
przez Irak, Indie, Londyn zatrzymali się w
Kanadzie
Nas zostawiła, nie widziałam jej więcej
Na naszej ziemi, darowałam wszystko i
wszystkim
Łatwiej wybaczyć cudzym, trudniej swoim i
bliskim
Serce zabolało, gdy znalazłam moją, srebrną
łyżkę u sąsiada
Chciał mnie po powrocie ugościć, bo tak
trzeba, tak wypada.
Gdy po latach wnukom opowiadam:
O tamtym kraju i jego ludziach,Kazachstanie
O czerwonych kamieniach w wyschniętej
rzece,
Zasypanym po dach domku zimą,
Duma z takiej babci ich rozpiera
I co człowiek przygotował człowiekowi
Wierzyć nie chcą i mają mnie za
bohatera.11.11.2012r.
Komentarze (16)
Witaj...co człowiek przygotował człowiekowi, w twym
wierszu prawda płacze...i moja Mama mi opowiadała jak
swoje dzieciństwo ciężkie miała, pozdrawiam