To wymysł, to nie cierpienie
Silne, porywające, jątrzące,
rozwiercające
pragnienie
Tkało swoją sieć, mamiło, mamiło
w końcu mną owaładnęło
I rosło, nabrzmiewało
zaćmiło mnie
zaczęłam ćmić innych, rozpylać dym
Więźli, grzęźli, topili się w nim
dusiłam ich
Ale to był czar, ułuda, bańka mydlana
i śmieszność
Krzyk, śmiech, rozczarowanie
a ja?
Maleńka, maleńka, co raz mniejsza
aż zniknę
I czasem po prostu chcę zniknąć
Bo może to byłoby honorowe
Trzeba teraz popaść w otępienie
Gasić, tłumić, dusić
zdusić tego węża
co mnie gryzie, podpuszcza, żre
Gad, gad, gad, tysiące drobnych gadów
w mojej duszy
i każdy kąsa, chce zeżreć jak najwięcej
Po co to wszystko?
Nic razem nie spłodzimy
jestem bezpłodna- niezdolna do rodzenia
Jestem zbędna i widzę swoją zbędność
Ból, ból, ból
a nic nie boli
to wymysł, to nie cierpienie
Komentarze (0)
Jeszcze nie skomentowano tego wiersza.