Ulica
stosy kartonów i schnących wspomnień
wiatry plugawią źrenice
i okiem przymkniętym zimnym podmuchem
patrzę na tę brudną ulicę
ulica ta jest naszą świątynią
śmietnik nam ołtarza blatem
w oddali gdzieś płyną anielskie mantry
skażone denaturatem
drzewa schylone nad marnym losem
pękniętych witryn okiennych
ściemniałe oczy łoją zgnilizną
kontrasty liści jesiennych
chodnik i błoto w miłosnym uścisku
płodzą latorośl śmierdzącą
nierześką, wczorajszą, zaprzeszłą,
upadłą
tę ciemność podkreślającą
tu getto płonącym śmietnikiem oddycha
tam w błocie kwiecista piżama
przeszłość zmazą jest zapomnienia
a przyszłość to czarna plama
Komentarze (3)
Dobry wiersz o brzydocie. Dobrze napisany , dobra
forma.
wreszcie jakiś wiersz o brzydocie... Przecież nie
wszystko w życiu jest piękne
wiersz ciekawy..słowa madre i ciekawe...dobre
metafory.