Wiersze SERWIS MIŁOŚNIKÓW POEZJI GRUPA AUTORÓW BEJ

logowanie
Zaloguj
Nie pamiętasz hasła?
Szukaj

Wiersz o głodzie pisany. Poemat...

Będzie wierszyk to dość długi
O człowieku, co miał długi
Skąd się wizięły, nie wie, my
Tym bardziej tego nie wiemy
Wiemy dobrze zaś, że brakiem
Forsy dotknion jest żebrakiem
Który wręcz w swych długach tonie
Jeśli ich nie spłaci, to nie
Pojedzie już na wakacje
Niechaj schowa się w akacje
Albo, nawet lepiej może,
Jeśli tylko, tylko może
Niech ucieka wnet nad morze
Wiecie, jakie jest Pomorze,
Wszak tam każdy mu pomoże
Gdy już dotrze tam, dowody
Niech prędko wrzuci do wody
Jeśli sie okaże winnym
Nawet jeśli będzie w innym
Swojej świadomości stanie
Wiedzieć będzie, co się stanie
Przecież czeka go kastracja
Taka wyższych jest kast racja
(Jego rodzina uboga)
Szukał pomocy u Boga
Przemykał ruskim zaborem
Nadzieja była za borem
I kiedy był już w tym borze
To wykrzykiwał “O, Boże!”
No i pomógł mu wtedy Bóg:
Gdy przeprawiał się przez Bug
Stopą na brzegu, czy stanie?
(A ta stopa czysta? Nie!)
Bardzo łatwo znalazł bród
Zatem zmył ze stóp swych brud
I wnet czyste miał już stopy

***

Liczne znał metali stopy
Bo hutnikiem był z zawodu
Doznał w pracy raz zawodu
(A często gdy ktoś go zawodził
Z rozpaczy głośno zawodził):
Kiedy wszyscy społem stali
I się przyglądali stali
Innymi się ludźmi stali
Nagle wszyscy się go bali
I nie było dlań już bali
Pracowniczych, więc na Bali
Wnet popłynął, i nie w balii
Tylko tratwę z drewna bali
Sklecił. A że był dokładny
Znalazł sobie gdzieś dok ładny
I gdy mijał pierwszą boję
Rzekł: “Niczego się nie boję
Nie boję się ja niczego
Znam wszystkie dzieła Nietzschego
Więc niestraszne mi potwory
Złapię ja je wnet pod wory
Które to na tratwie trzymam
A konkretnie ich ja trzy mam
Wory te dość dużo ważą
Stwory na nic się nie ważą
Widzę jak się w garze warzą
Jak się skupię, widzę wręcz
Jak je miażdżę w walce wręcz
Nie podpłyną te maszkary
Większej dla nich nie masz kary
Niźli im zadzierać ze mną
Prędzej się ze strachu zemną!”
I zjawiły się owady
Wiedzieć trzeba to: o, wady
Liczne mają, weźmy ważki
To jest problem bardzo ważki
To, rzec można, katastrofa
Niczym jakaś kata strofa
Albo jak żołądka wrzód
Chybiony do kosza wrzut
Został ugryziony w szyję
“Teraz sobie ranę szyję”
Szyje i do siebie gada
Szczęściem już nie spotkał gada
Z którym miałby toczyć walkę
(Chociaż raz przygrzmocił w alkę)
Wciąż był z niego ptaszek ranny
Nawet teraz, gdy był ranny
Wiedział, że jak będzie w stanie
To gdy sobie rano wstanie
Będzie widział słońca wschody
Raz przywalił nogą w schody
Kiedy odczuwał w nodze ból
Usłyszał głośne “bul, bul, bul”
Nim pomyślał: “I toniemy”
Lub innego coś, to niemy
Zdołał wydać z siebie krzyk
A tu patrzy, leci kszyk
Myśli więc: “Ląd niedaleki
Może to nic nie da, leki
Muszę jednak wcześniej zażyć
Żeby nikt mnie nie mógł zażyć
Na brzegu nogę postawię
Każdy pozna po postawie
Żem jest nad mistrzami mistrzem
Siostra moja, była miss, trzem
Radę dała raz bandytom
A byli z groźnej bandy. Tą
Akcją sławę wzięła sporą
Zakażona grzyba sporą
Umierała bardzo wolno
A według mnie tak nie wolno
Wolno umrzeć smiercią szybką
Głowę mieć obciętą szybką
(Tak się czasem dzieje w filmach
Taki “Omen”, to był film, ach!)
Albo zejść na serca atak
Skąd ta myśl? Po prostu, a tak!
Tak oddawał się myśleniu
Mówił sobie wciąż: “myśl, leniu”
(Tak powtarzał jego tato)
Patrzy nagle w wodę, ta to
Się dopiero stała płytka
Przed nim plaża, a tam płytka
Kompaktowa i butelka
(Przypomniała mu but, Elka
Koleżanka miała taki
Gdy go widział, miał ataki)
A w butelce okowita
Ją to jego oko wita
Merdałby, jakby sam ogon
Miał, bo był to wszak samogon
Kiedy się skończyła wódka
Zechciał wnet wbić zęby w udka
Jakiekolwiek, może kurze
Starł więc z pistoletu kurze
Potem poszedł głęboko w las
Najpierw w jakąś dziurę wlazł
A niedużą chwilę potem
Był już cały zlany potem
I jak pływał już w tym pocie
Krzyczał: “Kuro, idę po cię!”
Stracił całą już nadzieję
“Nic na rożen nie nadzieję
Z nieba deszcz mi tu wciąż mży
A mnie głód straszliwy mrzy
Nie jest wszakże wbrew nature
By posilić się na turze”
Później rzekł zaś po raz wtóry:
“Pragnę wbić swe zęby w tury
W tury albo raczej w dziki
To wyraża mój wzrok dziki”
Nagle, jakże nie zajęczy:
“Udziec! Chociażby zajęczy!”
A wtem patrzy, tam Azajata
Pyta go więc: “Ma Azja ta
Jakiekolwiek dania z kury?
Mogłyby być choćby skóry
Mógłbym ja się dobrze z daniem
Zaprzyjaźnić, moim zdaniem
Słuchaj pan, do ciebie mówię!”
No i mówi dalej mu: “Wiem
Że tu ważna kurtuazja”
“Tutaj nie ma kur, tu Azja”
Mówi mu Balijczyk na to
“Nie jesteśmy w kraju NATO
Kur tu nie je żaden samiec
Ni samica, chcesz, to sam jedz
Jak ci się coś zdobyć uda
Marzą ci się kurze uda?”
Tak Balijczyk odpowiedział
A on myśli: “Ot, powiedział
Na wątrobie mi ta leży
Rzecz, nie będę kur talerzy
Jadł, nie przekroi kur mój nóż”
Myśli sobie dalej: “A nuż
Inne mięso zjeść da mi się?”
“Nie smakują nam też misie
A ponadto wiedz, o wiedz
Nie jadamy także owiec
My mięsa mniej niż ty jemy
Toteż także mniej tyjemy
(Chociaż sporo tu my jemy)
A zwierzęta? Je myjemy
Tu zapewnić możemy cię
Że dużo dać może mycie
Gdy widzę, co wasze kraje
Robią, serce mi się kraje
Jeśli pamięć mnie nie myli
To wyście zwierząt nie myli
Czyli, jeśli zwierz niemyty
Kto zawinił? Nie my, ty!
Chcemy, żeby dobrze żyły
Nie obchodzą nas ich żyły
Ani inne części ich ciał
Rzekliśmy tu mięsu – ciao!”
Tak mu się Baliczyk zwierza
“Nie tknę nigdy zębem zwierza
Mi tu czysty zwierz, oj czysty
Milszy niźli kraj ojczysty
Prędzej też wyjadę z kraju
Niż napocznę go na skraju
Tak ci ja, Azjata, prawię”
“Zniechęca Azja ta prawie
Całkiem do zostania tutaj
Tu Balijczyk, a tu Taj
Myślałem: tu mięso się je
A tu tylko się ryż sieje
Poznać można po mej minie
Że złość prędko mi nie mine”

***

Opuścił balijski busz
Ruszył na spotkanie burz
Już mu burza spokój burzy
Wszak nie widział takiej burzy
Myśli: “Czyste mam sumienie?
Generalnie, to w sumie nie
Jeśli przyjdzie zginąć, Boże
Czy szanse jakieś mam, bo że
Niepisane mi jest niebo
Wiem. A skąd wiem? Otóż nie, bo
Za bardzo dbałem o swoje
Toteż z karą się oswoję
Co liczenie moich win da?
Weźmie mnie do nieba winda?
Pisany mi żywot wieczny?
Ale, ale, chyba wietrzny
Fragment ku końcowi ma się
Nie skończę więc w wody masie!
Póki co deszcz mnie tu zlewa
A wiatr wieje chyba z lewa?
Albo może, dziwna sprawa
Wieje także trochę z prawa?
W głowie czuję kołowanie
Czuję się jak koło w vanie
Dopłynąłem do Szczecina?
Skąd na twarzy mej szczecina?
Omięło mnie golenie
Nadto bolą mnie golenie
Bolą mnie też wszystke stawy
Co to, czyżby rybne stawy?
Nogę swą na lądzie stawię
Potem coś wyłowię w stawie
Pewnie trudne to zadanie
Dużo zrobię wszak, za danie
Rybne oddać mogę duszę
Z głodu czuję, że się duszę
Imówię to nie na żarty
Taki jestem nienażarty
Tak najbardziej chyba w sumie
Chcę zatopić zeby w sumie
Czy mi umysł figle płata?
Wada czołowego płata?
Figle płata umysł staczy?
Czuję, że mi sił nie starczy
By się wdrapać po tym płocie
Za nim pewnie siedzą płocie
Głód odczuwam już koszmarny
Owoców morza kosz marny
O niczym więcej nie marzę
Z głodu się jak dziecko mażę
Nie ma stawów, szprotek, śledzi
Czuję wszak, że ktoś mnie śledzi
Jakaś podejrzana postać
Co mam robić? Uciec? Postać?

***

Już ogarnia go panika
A to przecież jest pani K.
To jego znajoma stara
Także włascicielka Stara
Którym jeździ z podróżnymi
Co ich zbiera pod różnymi
Fragmentami krajobrazu
Sławnego na kraj obrazu
Autorstwa Anioła Michała
(Nie podoba się mi – chała)
Właścicielka jest to także
“Jak to stało się to tak, że
Przyjechałaś ty tu po mnie?”
“Wsiadaj, nim ci się coś pomnie
Chyba, że chcesz chodzić w dresie”
“Nie drzyj do mnie się!” ”Ja drę się?”
“Drzesz się, drzesz się, no gdzie w ucho?
Opamiętaj się, dziewucho!”
“Mam tu gumę, chcesz ją żuć?”
“W sumiem głodny... No nic, rzuć”
Ona dalej mówi: “Gdzie cię
To zagnało moje dziecię
Nic nie mówisz, powiedz choć
Skąd ty tutaj, dalej, chodź
Wsiadaj do mej ciężarówki
W niej, nie kłamię cię, żarówki”

***

I zniknęli gdzieś hen, w dali
W swoich rodziców się wdali
Co życie spędzili w podróży
Czasem nawet wręcz pod róży
Krzakiem, bywało tak, spali
Teraz każde z nich się spali
Ze wstydu, że byli tacy
Miałem ich raz jak na tacy
Przy pomniku Bronisława
W jego dłoni broń i sława
Biła odeń jak poświata
Sławny będzie on po świata
Koniec. Oni z boku
Myslą o mnie jak o zboku
Który winien siedzieć w pudle
Myślą tak, bo mam dwa pudle
A oni, czym się nie chlubią
Pudli nie lubią – niech lubią!
No i sobie tak stoimy
Innych psów tam ze sto i my
By rozładować napięcie
Odwróciłem się na pięcie
I odszedłem prędko, zanim
Ktoś wykrzyknął: “Prędko, za nim!”
Więc uciekam do tej pory
Wciąż ze strachu robiąc w pory

***

Nudny wierszyk? Chcecie kawy?
Niech nie każdy chce, ciekawy
Miejscami on przecież bywał
A nie chodzi o to, by wał
Jakis mówił: “Ale truje
Ja ocenam go na tróję”
Chociaż sam bym nie dał piątki
A pisałem go dwa piątki
Myślę, że na czwórkę zdaje
Albo tylko mi się zdaje

***

Jeszcze tylko skąd dług – opis
Wypisał mi się długopis...

autor

pantherion

Dodano: 2007-12-29 23:30:07
Ten wiersz przeczytano 1787 razy
Oddanych głosów: 2
Rodzaj Rymowany Klimat Wesoły Tematyka Przygoda
Aby zagłosować zaloguj się w serwisie
zaloguj się aby dodać komentarz »

Komentarze (0)

Jeszcze nie skomentowano tego wiersza.

Dodaj swój wiersz

Ostatnie komentarze

Wiersze znanych

Adam Mickiewicz Franciszek Karpiński
Juliusz Słowacki Wisława Szymborska
Leopold Staff Konstanty Ildefons Gałczyński
Adam Asnyk Krzysztof Kamil Baczyński
Halina Poświatowska Jan Lechoń
Tadeusz Borowski Jan Brzechwa
Czesław Miłosz Kazimierz Przerwa-Tetmajer

więcej »

Autorzy na topie

kazap

anna

AMOR1988

Ola

aTOMash

Bella Jagódka


więcej »