WIOSKA Okruchy Wistości cz I
obiecuję już jutro cz II
CZ I
Była pewna Wioska. Nie za górami, nie za
lasami. Była całkiem blisko. Mieściła się w
dolinie, dookoła otaczało ją trawiaste
wzniesienie a pustka horyzontu utwierdzała
pustą duszę. Każdy mógł tam trafić, jeśli
chciał, każdy mógł odejść. Tyle, że
niewielu chciało. Każdy natomiast chwalił
sobie wygodę życia w wiosce. I chociaż w
deszczowe dni mieszkańcy grzęźli po kostki
w błocie, nikt nie myślał o wybudowaniu
drogi. A błoto miało osobliwą właściwość
utrzymywania się aż do następnej pory
deszczowej. Czasami ulewy przeciągały się w
nieskończoność i wówczas mieszkańcy liczyli
dni tylko z przyzwyczajenia. Wiedział każdy
z nich, że deszcz minie. Zawsze mijał. Było
dobrze. Ludzie wiedli dobre, spokojne
życie.
We Wsi mieszkał chłop. Jak wielu innych.
Chłop miał przeciętnej wielkości chałupę,
którą wybudował sobie na początku, by się
osiedlić. Każdy taką miał. Rano i wieczorem
chłop odprawiał codzienny rytuał modlitwy
do Boga. Dziękował za to, że nie spóźnił
się dziś do pracy, za dobrze zaparzoną
kawę, za to, że autobus przyjechał na czas,
dobrze zarabia, że sąsiad nie uszkodził mu
trawnika kosiarką spalinową bez pojemnika
na trawę, że mógł bez przeszkód dzisiaj
załatwić potrzeby fizjologiczne. Prosił na
następny dzień o to samo. A kasztanowowłosy
Bóg ze ściany w długiej po kostki błękitnej
sukni, wyblakłej już nieco i łagodnym
uśmiechu kiwał głową na znak, że rozumie
chłopa. Blądwłosego anioła stróża o dużych,
gęsich piórach z domalowaną niebieskim
długopisem w młodości pacyfką na piersi
prosił o dwudziestoczterogodzinne
stróżowanie i opiekę. I chłop z czystym
sumieniem zagłębiał się w conocnym rytuale
śnienia zabezpieczony do rana i dzień
następny. Od czasu do czasu Bóg musiał
przeganiać diabła.
Takie było życie we Wsi. Jak wielu innych
ludzi.
Chłop nieczęsto zastanawiał się nad tym, co
go otacza. Jego zastanowieniem zaraz po
śnie był czas. Czas bywał dla chłopa różny.
Na początek był czas wstawania. Potem jego
zastanowieniem była codzienna kawa na
śniadanie. Czarna, z potrójną porcją cukru.
Był czas autobusu do pracy, czas pracy,
czas powrotu z pracy, czas telewizora. Czas
telewizora bardzo fascynował chłopa. Był
nieskończony i mógł pomieścić wszystkie
inne czasy: był czas ucieczki, czas złudzeń
i czas marzeń. Były to czasy oswojone.
I był czas niedzieli. W niedziele jak
wszyscy we Wsi, chłop święcił dzień święty.
Odkąd sięgał pamięcią dzień święty święci
się chodząc do kościoła i nie wykonując
cięższych prac fizycznych. W kościele chłop
dowiedział się, że wszystko jest
poukładane. Nie miał podstaw by wątpić,
wszyscy tę zależność przyjmowali.
I tak to ludzie z Wioski wiedzieli jasno
czego się po życiu spodziewać. I czego
spodziewać się po śmierci. Było dobrze
ludziom i chłopu. Nie znał wątpliwości
długotrwałych. Jeżeli coś burzyło oswojony
czas, czekał do niedzieli, by prawda ambony
zniszczyła złego. Jeśli codzienne modlitwy
nie pomagały. Tak więc chłop był zwykle
zadowolony i wolny od uciążliwych zadumań
Ludzi Nieoswojonych.
Objawiali się i Ludzie Nieoswojeni. Bardzo
rzadko ich widywano i nigdy do końca. Żyli
w czasie nieoswojonym i często się
zastanawiali. Z ich zastanowień płynęły
pytania. Właściwie ich głównym zajęciem
było pytać. W Wiosce ludzi zadowolonych
trzeba było posiadać umiejętność zadawania
pytań. Wiedzieć co jest na liście pytań
właściwych i nią się w życiu kierować.
Oczywiście lista ulegała właściwościom
wyszczuplającym z biegiem lat człowieka.
Człowiek dorosły nie był człowiekiem
pytającym. Odpowiedzi udzielały zawsze
osoby wykwalifikowane ku temu: kościół,
oraz rodzice i szkoła których to przyuczał
do tego kościół. W ten sposób nieomylność
Boga triumfowała w ciągu rozwojowym
człowieka.
Takich podstawowych zasad nie przyswoili
sobie Ludzie Nieoswojeni. To jedni z tych
nielicznych, którzy chcieli wyemigrować.
Jednak nawet większość z nich nie robiła
tego. W gruncie rzeczy nie było im tak
dobrze jak innym mieszkańcom, lecz wysiłek
przeprowadzki był decydujący. Trwali więc w
zawieszeniu swoim pragnieniem, zazdroszcząc
tym, którym się to udało. Ci, którzy
zostali, na znak protestu chodzili do góry
nogami. Był to styl ogólnie źle widziany,
wywrotowy. Mieszkańcy Wioski nie tolerowali
wywrotowców. Chłop również. Powszechne
komunikaty w radiu grzmiały, o obowiązku
likwidacji ruchów wywrotowych i debatowały
o skutecznych metodach walki z rakiem.
Tym samym protestujący do góry nogami
kończyli cicho i bez echa, a śmieciarki
komunalne doliczały nadgodziny uczciwie
przepracowanych dni.
Komentarze (0)
Jeszcze nie skomentowano tego wiersza.