Wspomnienia po Bazylei 2017-18
Świeży tekst, dopiero co spisany.
"Wspomnienia po Bazylei 2017-18".
03.01.2018r. środa 08:49:00
Wspomnienia spisuję z pominięciem wielu
szczegółów, spisują je z własnej głowy, nie
robiłem żadnych zapisków w drodze. Jak to
powiedziały niezależnie od siebie różne
osoby, np. w autobusie w drodze powrotnej
podziwiają moją doskonałą pamięć. Te
wspomnienia mogę wydawać się długie, ale
przecież przez tydzień się działo wiele
rzeczy. Z racji pewnych okoliczności te
wspomnienia będą bardziej me osobiste
aniżeli ogólne, jak to miało miejsce np. po
zeszłorocznym sylwestrze w Rydze, albo
sprzed dwóch lat Walencji. Jeżeli Bóg
pozwoli to już w drugi dzień świąt Bożego
Narodzenia 27.12.2018r.
Wraz z mą ukochaną i grupą przyjaciół udam
się na kolejnego sylwestra.
Kolejny sylwester będzie w Madrycie.
Dzień pierwszy 27.12.2017r. środa
Wyruszyliśmy- nasze pięćdziesiąt osób na
pokładzie autobusu, a z całej polski ponad
pięć tysięcy. W 20 lub 25 tysięcznym
tłumie, ie wiem ile dokładnie nas było
Polacy stanowili większość.
Podróż mijała ciekawie, były różne
sytuacje, najpierw jeden z naszych źle się
poczuł, poważna sprawa, pogotowie po drodze
do szpitala go zgarnęło, potem zatrzymała
nas niemiecka policja.
Dzień drugi 28.12.2017r. czwartek
Po pokonaniu około 1100 km i z przerwami, w
tym tymi przymusowymi po szesnastu
godzinach dotarliśmy do celu. I już
pierwszego dnia nim zostaliśmy przyjęci,
podzieleni na parafie, grupy, grupeczki i
na grupetta, duety, ja na duet, ale
początkowo przez dwa dni byłem sam na
zakwaterowaniu. Dopiero, gdy kolega Damian
samolotem doleciał to był pełen skład. Już
tego dnia miałem stres, płacz, zagubienie
(w pewnym stopniu), nerwy, smutek i
tęsknotę, ale i pozytywne emocje. Tęskniłem
za ukochaną, na telefonie i tablecie
rozmowy, smsy i przede wszystkim internet
naciągnął na około 400 zł, a nie musiało
tak być, po prostu przez brak pomyślenia
koleżanka wysłała na mesenger zdjęcia
swojego lokum z toaletą w roli głównej,
mnie do dyskusji dodano, a Szwajcaria to
pod tym względem paskudny kraj. Jeden mega
bajt kosztuje 36zł, masakra, bo jedno
zdjęcie ma kilka takich mega... No cóż już
odchorowałem, teraz tylko muszę zapłacić
rachunek. Jeżeli chodzi o rozmowy
telefoniczne, to jak z Białorusi, jeżdżąc
do koleżanki dzwoniłem lub sms-owałem to
podobne koszty były. Tak odważę się pod
pewnym względem piękną, nie unijną
Szwajcarię porównać z Białorusią. Jednak
czas na modlitwach, na chodzeniu po
mieście, traceniu czasu na dojazdy
pociągami, autobusami, tramwajami (zawsze
dwa z tych środków) musiały być użyte by z
miasteczka dojechać do samej Bazylei. Plus
minus w każdą stronę godzinę schodziło.
Wieczór i noc w samotności w obcym domu u
Szwajcarskiej rodziny, która gościła minął
super, aczkolwiek cały czas smutek i łzy
się przebijały, swą ukochaną na tydzień
zostawiłem w kraju. Już po zakwaterowaniu,
gdy miałem pół godziny na częściowe
rozpakowanie, prysznic i przebranie się
dzwoniłem do niej, jak i do domu. Moja
kochana mnie uspakajała, cóż to za cudowna
kobieta, doczekałem się własnego szczęścia,
za co ją mocno kocham. Posiłki wydawali na
dworze, przy gorszej pogodzie, (a pogoda
poza sporadycznymi momentami była super)
były niekomfortowe do konsumpcji. W różne
dni posiłki wraz z prowiantem na kolejny
dzień były podobne, nieco się różniły, ale
zasadniczo wszystko się zjadało od razu, a
kolejnego dnia używało się własne z kraju
zasoby, lub zamawiało za ciężko wydane
franki (uśmiech) różne potrawy. Między
zakwaterowaniem a pójściem spać byliśmy w
Bazylei nie tylko na jedzeniu, a przede
wszystkim na wspólnych wielotysięcznych
modlitwach, pod tym względem kolejne dni
były podobne.
Dzień trzeci 29.12.2017r. piątek
Dzień po rozpoczął się wcześnie i super.
Śniadanie, wyprawa do jednego z kościołów
chrześcijańskich msza polskiej grupy,
przejście do kościoła ewangelików i
modlitwa, powrót do kościoła innej grupy
chrześcijan (metodyści i inni), tam
rozważania w grupkach, dyskusja. Potem
wyprawa do Bazylei, tam ogólne zwiedzanie,
spacerowanie, posiłek, modlitwa, powrót do
miasteczka i spotkanie w wielkiej sali w
piwnicy, a dokładnie w małym pod pokoju,
gdzie między innymi nasz ksiądz był
zakwaterowany. Zeszło do pierwszej w nocy
nim poszedłem, a ekipa siedziała dalej. W
dzień kupiliśmy na spółę w chyba osiem
osób, a korzystało chyba jeszcze więcej
internet na kartę bez limitu za 39 franków.
Taniocha pacząc na mój rachunek z
pierwszego dnia. Stąd też kochani mogłem
wam wiersze publikować i siedząc podczas
posiłku, w środkach komunikacji lub
czekając na modlitwę, a także spacerując,
stojąc w kolejkach nadrabiać zaległości i
czytać wasze wiersze na naszym kochanym
beju.
Dzień czwarty 30.12.2017r. sobota
Dzień zaczął się od śniadania, mszy, ja z
trzema koleżankami Kasią Z., Asią J. i
Bożeną W. (ta od zjęć) jechaliśmy do
Bazylei, a potem z dworca SBB do Francji
(część Bazylei) po Damiana, który doleciał.
On dzielny chłop dał znać, że jedzie już do
nas, więc na dworcu pozostaliśmy i zakupy
zaczęliśmy. Potem Damian Dz. dołączył do
nas także na zakupy. Kupiłem coś dla
ukochanej i do domu. Wróciliśmy do
miasteczka, by Damian się rozgościł, poznał
rodzinę goszczącą i poszliśmy do ekipy
zakwaterowanej z księdzem. Już wcześniej
poznałem ich okienko, a sprawa dotyczy
tego, że wszyscy wraz z księdzem wychodzili
przez te dość spore okienko, ale jak wąż
trzeba było się wyciskać. Główne dni były
zamknięte, po chwili cała ekipa była z
nami. Jeszcze jednej koleżance (sprawa zbyt
osobista, więc szczegóły oszczędzę) trzeba
było pomóc. Wspólnie udaliśmy się znów do
Bazylei, zwiedzanie, posiłek, posiedzenie w
lokalach gastronomicznych, kolejka tysięcy
ludzi do wydawania posiłku i tam jak
każdego dnia także w pociągach, autobusach
i tramwajach, co nie można pominąć głośno
po polsku i w wielu innych językach
śpiewaliśmy. Nie tylko kanony z Taize, czy
też kolędy, ale także inne fajne, a nawet
biesiadne piosenki. Potem była modlitwa na
Jacobs Halli i powrót do miasteczka (wymowa
Geldenkinder). Tam uliczki podobne, lekko
źle skręcisz i chodzisz i chodzisz nim do
celu trafisz. Myśmy posiedzieli u księdza i
ekipy, (takie fajne miejsce piwnicznych
spotkań), Damian chciał się zbierać, a ja
miałem klucz i dom otwierałem i zamykałem
jak to mówił nasz gospodarz byłem (wymowa
Schlusel - schlusel man). W nazwach obcych
do poprawnej pisowni nie przykładam teraz
uwagi. Po poprzedniej nocy, gdy szedłem
spać o 2:30 tym razem już o 1:00
Dzień piąty 31.12.2017r. niedziela
sylwester
Pobudka nieco później, modlitwa, taka
niedzielna jakby eucharystia w Kościele
ewangelików. Potem chwilę na różne rzeczy,
zebraliśmy sie i do Bazylei, tam program
podobny do poprzednich dni, nie wszędzie
dało się dostać. W drodze na wieżę kościoła
wąskim przejściem trzeba było zawrócić.
Nawt z góry ludzie zejść nie umieli, bo
ktoś utknął, źle się poczuł, czy coś i był
korek, a przejście wąskie, że ja i torba na
ramię ocieraliśmy się o ścian lub poręcz.
Grupa nieco się rozdzieliła, zwiedzanie,
spacerowanie, posiłki, modlitwa i powrót
nieco wcześniej do miasteczka. Wcześniej
były też zakupy, kupiłem coś dla siebie, do
domu i dla mej ukochanej. Ważnym punktem
była msza dla polaków po polsku odprawiana
przez biskupa z Polki, a wokół było
zgromadzonych kilkudziesięciu polskich
kapłanów. W domu u gospodarzy przygotowałem
się na 23:00 na wspólną modlitwę do północy
ze śpiewem Taize i nie tylko. Odbywało się
to w kościele ewangelików. Składanie życzeń
i przemarsz w głośnym szesnasto językowym
tłumie, a Polacy w większości do miejsca
przyjęć przy parafii i tam zabawa , święto
narodów, tańce, śpiew, muzyka i mega
biesiada przy suto zastawionych różnymi
smakołykami szwedzkich (szwajcarskich)
stołach. Nieco wcześniej się niektórzy z
nas zabrali do księdza kwatery i tam była
do godzin rannych sylwestrowa biesiada,
były też tańce, muzyka, piłkarzyki i goście
z zewnątrz. Do swej kwatery dotarłem i
zaraz szedłem spać była 6:00 rano, a może
ciut po, o 9:08 wstałem i potem już spać
szedłem 02.01.2018r. o 23:10.
Dzień szósty 01.01.2018r. Poniedziałek Nowy
Rok
Dzień po śniadaniu miał zacząć się od mszy
świętej w tutejszym katolickim kościele
niedaleko tęczy, ale odbyła się w salce
przy piwnicy księdza i jego podgrupy. Tam
też dotarło wielu polaków z innych
wyjazdów, którzy w tej parafii byli
zakwaterowani. Było pięćdziesiąt osób. Jak
do tego doszło?
Otóż nasz ksiądz plus ksiądz z Francji
chcieli dołączyć do odprawianej mszy, ale
ich szafarz (diakon) żujący gumę oznajmił,
że mszy nie będzie, bo proboszcz chory, że
będzie tylko liturgia słowa i rozdanie
Komunii Świętej i wszystko miało trwać
około godziny piętnastu minut. Żadne
argumenty nie przemawiały, zgody nie było,
ksiądz francuski się gotował i nasz też, bo
jak to, że kościół katolicki, są księża
katoliccy i mszy nie można odprawić, a inni
z odłamów kościoła nie mieli problemów.
Take po chwili zamieszania Polacy, Francuzi
oraz Włosi, de facto większość z kościoła
wyszła. Polacy poszli na mszę, która
została odprawiona w wyżej wspomnianym
miejscu. Ja w różnych miejscach do tych
mszy w owych salkach służyłem jako
ministrant, miałem z tego frajdę. Szkoda
tylko, że zbytnio nie mam zdjęć, tylko
kilka. Wszystko z całego wyjazdu zostało
utrwalone na zdjęciach i filmikach, bo ja
jak zwykle, ale tym razem nieco mniej
aktywny byłem jako fotograf i kamerzysta
wyjazdu. Dużo selfi i innych takich ludzie
robili. Po tym wszystkim kto nie spakowany
pakował się, ja się spakowałem prawie w
całości czekając dzień wcześniej na
uroczystości sylwestrowe. Dodam jeszcze, że
polacy tak pięknie siedzieli za i wokół
choinki w prezbiterium - jeżeli tak to
można nazwać, w tym ewangelickim kościele.
Także cała reszta zebranych się na nas
patrzała (uśmiech) Autor, czyli ja Łukasz
zawsze wystrojony, zwykle nawet w muszkę.
Tego dnia przed wyjazdem każdy w rodzinach
goszczących lub w wyznaczonych miejscach
byli ugoszczeni uroczystym obiadem i było
miło, rozmowy, zdjęcia, wymiany kontaktów
m.in. Facebook-owych. Potem pożegnanie,
podróż pociągiem do Bazylei, dalej
autobusem 50 na lotnisko, gdzie z parkingu
przy nim w godzinach wieczornych
wyruszyliśmy pełni wrażeń i wspomnień do
swych domów. Tym razem za dużo nie udało
się zwiedzić, ale i tak pomijając moją
osobistą tęsknotę i smutki z powodu
oddalenia od ukochanej to było super. Nim
wsiedliśmy do autobusu 50 to niektórzy by
wydać monety, ewentualnie jakiś banknot
robili zakupy, ja kupiłem coś jeszcze dla
mej ukochanej. Późnej na jedne z stacji
benzynowych podczas postoju dokonałem
jeszcze jednego zakupu, dla mej ukochanej.
W momencie, gdy niechcący ktoś swą kurtką
przykrył w autobusie mój portfel, gdy
chowałem ów zakup (nie zdradzę jaki) to
zwątpiłem, szukałem, nawet zgłosiłem, że
chyba na stacji wyleciał mi portfel, ale ów
jeszcze raz przy włączonym świetle w
autobusie szybko pod inną kurtką go
znalazłem. Także cały wyjazd to emocji co
nie miara. Jeżeli chodzi o portfel to nie
byłoby żal sporej kasy w nim, ale pendriva
i to mimo, że w domu ma kopie. Po prostu
bałbym się, że moje ważne notatki ktoś
opublikowałby przede mną.
Dzień siódmy 02.01.2018r. wtorek
Powrót do Polski, do domów. Autor po
drzemce po sylwestrze, tylko krótką drzemkę
w autobusie sobie uciął, a do domu, gdy
powrócił to się rozpakował, ubrania zaczęły
się prac, a ja wziąłem kąpiel, wczesny
obiad i pojechałem do swej najukochańszej,
z którą spędziłem cały dzień. Jak jej -
nasze wspólne, nawzajem pieszczoty i
pocałunki smakowały. Wróciłem do domu po
22:00, o 23:10 po de facto wielu godzinach
nie spania poszedłem spać, wstałem rano o
7:30, a już około 9:00 spisałem tak
ogólnikowo bez szczegółów, z pominięciem
pewnych wątków swe wspomnienia, na które
jak i wy,tak i moi wyjazdowi przyjaciele
czekają.
Serdecznie dziękuję i zapraszam ponownie.
Komentarze (16)
Witam,
wiem, że wiesz więc bez komentarza
za to z pozdrowieniami.