Wiersze SERWIS MIŁOŚNIKÓW POEZJI GRUPA AUTORÓW BEJ

logowanie
Zaloguj
Nie pamiętasz hasła?
Szukaj

Wygnańcy (odc. 8)

(fragment opowiadania napisany 13-zgłoskowcem)

Była to ostatnia niedziela przed Wigilią.
Na dworze było mroźno, lecz śnieg już nie padał.
Rysiek zjeżdżał z kolegami z tej naszej górki,
po ośnieżonym polu wprost na białą łąkę,
na sankach i na deskach, ciut podobnych do nart.
Ja z Kaziem jeździliśmy po stawie na łyżwach.
Wiatr wydmuchał śnieg i odsłonił taflę lodu,
co dało nam dwie godziny miłej zabawy.
Gdy już zbliżała się noc, zebraliśmy wszystko,
swoje łyżwy, sanki, deski, i wróciliśmy.
Na podwórzu nikogo nie było, choć Hektor
wył i szczekał swym basem, jakby rozdrażniony.
-Cicho, Hektor, przestuń wyć – rozkazał mu Kaziu.
Lecz pies kręcił się po szopie, nie kryjąc złości.
Weszliśmy do kuchni. Mocny i żywy płomień
na wierzchu paleniska trochę kurzył dymem,
ale dawał też potrzebne poczucie ciepła.
Przez otwarte drzwi dochodziła nikła strużka
bladego światła palącego się w pokoju,
słychać było także jakieś stłumione głosy.
-Kto tam je w kuchni? – dobiegło do nas pytanie.
-To my, Mamo, Kaziu i ja – odpowiedziałam.
-A gdzie je Rysiek?
-Zaroz tu przyńdzie – rzekł Kaziu.
-Chodźta tu, dziecioki – usłyszałam głos taty.
Weszliśmy do izby, gdzie w słabym świetle lampy
karbidówki zobaczyliśmy kilka osób
siedzących na ławach, przy zastawionym stole.
Z razu nie poznałam, kto tam siedział, lecz wkrótce
mama Reginy wstała i podeszła do mnie,
aby się przywitać. Ucałowałyśmy się,
a za chwilę uściskałam się również z teściem
Józefa oraz jego szwagrem, też Józkiem.
-Przyjechali my do Turzyńca już na Świnta,
co ty na to, Marychna? – zaśmiał się Wasiuta.
-Cieszę się, Regina też bardzo się ucieszy –
odparłam trochę stropiona i zaskoczona.
Kaziu też się przywitał po kolei z gośćmi.
-Gość w dom, Bóg w dom – jak mówium tutej u nos na wsi!
-Łoj, dzińki wum za dobre słowa i pociechę –
rzekła pani Wasiutowa – ale my tutej z musu zjechali
niżeli z jakigoś zamirzunego planu.
Mów, Józek, tyś młody i zawsze dobrze godosz!

-Powim, jak było. Przyjechali wczorej do wsi
żandarmy, każdyn mioł taki zmyślny karabin
na przedzie. Przyszli tag do nos i do sumsiodów,
nie całkim nad ranym, jino koło dziwiunty.
Sidzielim przy stole, zaczyli walić do drzwi.
-Łotwórz drzwi! Schnell! Łotwirać! – jakby się paliło.
Młody Józek przełknął placek i ciągnął dalej.
-Psy na podwyrzu szczykały, krowy ryczały.
Ociec zgasił karbidówke, a te znów wrzyszczum:
„Schnell, Schnell! Drzwi łotwirać!” – i już my wszystkie wstoli.
„Kto tam tak wali? Kto tam wali, jak tyn głupi?”
- zapytoł ociec, a tu za drzwiami ktoś strzelił,
widać pod samymi drzwiami, bo huk był straśny.
Ociec uchylił ciut drzwi na łańcuchu, zali
to dość, że tamte je wywaliły i wlzały.
Trzych żandarmów stanyło po bokach, z karabinym,
a potym wloz jakiś tam lojtnant czy kapitan
i zawołoł po polsku: „Zamknuńć psy! Ale już!”
Stary Wasiuta też przełknął kieliszek i rzekł:
-Józek, trocha szybci godej, bo trza iść gdzie spać!
Powidz jino, co zrobili z chłopokami u tych
naszych sumsiodów, Grudniów, jak ich popyńdzili.

Weszła Regina z mężem, moim bratem Józkiem,
trzymając ręce na swoim wydatnym brzuchu.
Tak się bałam ostatnio o nią i to dziecko
w jej łonie, ale ona dobrze to znosiła.
Mówiła, że nic złego się nie dzieje, że nic
ją nie boli i że czuje się całkiem dobrze.
Od powrotu męża bardzo się odmieniła,
stała się spokojna, często się uśmiechała.
-Z Jankiem Grudniów chodziłam do szkoły w Samszycach,
a Zuzia była razem z Pawłem w jednej klasie.
-A co z nimi się stało? – spytałam, przestraszona.
-Łuni przyszły do nos i do sumsiodów, czyli
do Grudniów i do Janickich. Wszystkim num dali
trzydzieścio minut. Spakowoć sie i wynocha.
To wziuńć jino, co w dwóch walizkach i w tobołku
każdyn może zabrać i paszoł won z chałupy.
Wszystko bydło, kunie, gyńsi, łowce, majuntek
mosz zostawić, bo Nimiec mo to dostać z Rajchu.
Matka pozbirała jedzynie, jakie było
pod rynkum. Zabralim troche szmat, jakieś gacie,
troche pinindzy i pirściunki, dokumynty,
co kto móg wziuńć. Czterdzieści morgów dobry zimi,
chałupe, stodołe, stajnie, maszyny, bydło
- wszystko cholery weznum, co skundś tu przyjadum.
Nic tu ni mosz do godania, tylko stund spieprzoj,
póki jeszczy żyjesz i możesz jeszczy chodzić.
Takie ci nowe, złodziejskie prawo przynieśli.
Nasz Władek gdzieś w Bydgoszczy wsiunk, nikt go nie widzioł.
Zuzia z Frankim byli w stajni, jakoś uciekli,
ale Piotrka i Jasię zabrali ze sobą.
Tyż nie wiadomo gdzie, to ojciec poszed wczorej,
jeszcze przed wieczorym, o nich pytać w komyndzie.
Powiedzieli, że zabrali ich na roboty
do Rajchu. „Czekać”, mówium, „może kiejś przyjadum”.
I śmioli sie z taty, i rechotali wszystkie.

Józek przerwał, znów nie wiedziałam co powiedzieć.
-A jak było z tymi synami Grudniów – pytam.
-Podobnie było u Grudniów i tyż u innych.
Tyle, że w kuńcu Janek z Pawłym zaczli szurać,
że łuni stund nie pójdum, bo to ich je zimia.
Zaczyli pytać, jakim prawym i dloczego.
Na to jedyn Szwab walnuł Janka w gymbe kolbum
łod karabinu, a wtedy Paweł rzucił się
na nigo z siekirum, coby brata chcioł brunić.
Tłukły go na mieńscu jino pińściamy, potym
zaciungły za stodołe i tam zastrzeliły.
-A co z Jankiem? – spytałam, trzęsąc się ze strachu.
-Zabrali go gdzieś – odpowiedziała Regina –
nikt nie wie gdzie, i czy jeszcze kiedyś tu wróci.
Pewnie tyż go zabiorum gdzieś tam na roboty.
-Było tak, było - cicho potwierdził Wasiuta. (*)

-Wy tam wrócita, jeszcze wrócita, zoboczysz –rzekł nasz Józek.
-Łodbierzeta z powrotym wszystko,
co wum wczorej zabrali, złodzieje, mordercy!
- krzyknęła Regina i zacisnęła pięści.

(*) Przypis - proszę przeczytać pierwszy (mój) komentarz pod tym utworem.

Dodano: 2016-10-05 14:50:27
Ten wiersz przeczytano 1111 razy
Oddanych głosów: 7
Rodzaj Nieregularny Klimat Dramatyczny Tematyka Świat
Aby zagłosować zaloguj się w serwisie
zaloguj się aby dodać komentarz »

Komentarze (16)

Janusz Krzysztof Janusz Krzysztof

(*) Przypis – oryginalny zapis we wspomnieniach mojej
Mamy, w grudniu 1939 roku:
„Za parę dni przyjechali do nas rodzice C. z 14-letnim
synem J.
Myśleli, że tu jest lepiej. W niedzielę Niemcy zrobili
wysiedlanie
i łapankę na wsi Płowce. Złapali w polu N., Z., W., T.
i wywieźli do Niemiec.
T. stawił opór, pobili go, znalazł się w szpitalu. (…)

Z Płowiec u nas były 4 osoby: tata, mama, J. syn
młodszy ode mnie 5 lat i L.
11 osób razem, strach [że] tylu nas.
Nasza wieś nie była wysiedlona.”

Dodaj swój wiersz

Ostatnie komentarze

Wiersze znanych

Adam Mickiewicz Franciszek Karpiński
Juliusz Słowacki Wisława Szymborska
Leopold Staff Konstanty Ildefons Gałczyński
Adam Asnyk Krzysztof Kamil Baczyński
Halina Poświatowska Jan Lechoń
Tadeusz Borowski Jan Brzechwa
Czesław Miłosz Kazimierz Przerwa-Tetmajer

więcej »

Autorzy na topie

kazap

anna

AMOR1988

Ola

aTOMash

Bella Jagódka


więcej »