Zamknięta w Psychiatryku
Rozglądam się dookoła,
Długi korytarz widzę przed sobą,
Ktoś szarpie mnie za rękę i
„chodź” woła,
Więc się wyrywam i krzyczę:
„Niegdzie nie pójdę z tobą!”
W obłędzie jakimś jestem,
Wszystko wiruje przed oczami,
Ktoś biegnie do mnie z kaftanem,
Ktoś biegnie ze strzykawkami.
Znów zaczynam krzyczeć...
Włosy z głowy rwać...
W szale bezradności...
Zaczynam gryźć i kopać.
Spętali mnie w kaftan...
Kaftan bezpieczeństwa,
Bym stała się rośliną,
Nie okazywała swego szaleństwa.
I stałam się rośliną...
Głowa bezwładnie zwisała nisko,
Niczego nie czułam...nie widziałam...
Brak reakcji na wszystko.
Nie wiem jak długo w nicości tkwiłam,
Nastąpił przełom i się przebudziłam.
Realnie spojrzałam na wszystko co mnie
otacza.
Nie wierzyłam, że Bóg w tym wszystkim palce
macza.
Widzę kobietę, jej oczy opętane,
Twarz podrapana, ręce z tyłu spętane.
Nie stoi na nogach...
Na kolanach klęka...
Widzę jak cierpi,
Jaka to dla niej męka.
W kącie siedzi dziewczyna,
Jest taka młoda,
Włosy rozczochrane,
Wciąż drga jej broda.
Miałam wrażenie, że na mnie patrzyła.
Tak jakbym mną wzgardzała,
Jakby się mnie brzydziła.
Czasem dziwne wrażenie miałam,
Że do tego miejsca nie pasowałam.
Że z tymi ludźmi nie mam nic
wspólnego...
A wy mnie tu zamknęliście...
Więc pytam...DLACZEGO!?
Komentarze (0)
Jeszcze nie skomentowano tego wiersza.