Złość
Niepoliczalne armie myśli w mej głowie
topią się w krwi dźgając bagnetami
gniewu
sromotnie przegrana bitwa o bezcenny
azyl
z zewnątrz kolejny bodziec
posłaniec z rozkazem stosowania taktyki
spalonej ziemi
niszcząc wszystko co piękne w mej
pamięci
okrywając krajobraz całunem zgliszczy i
cierpienia
armia poruszona wzruszającym dziedzictwem
plemienia wandali
z rozkoszą topi horyzont w ogniu
utopijna przestrzeń ginie we wzburzonym
strachu
patrzę jak piękno płonie
jak wiatr roznosi szczątki, pozostałości
ludzkiej egzystencji
tryumfalnie pobudza niszczycielską reakcję
wypaczonych sumień
iskra spadla na świątynię wartości
zgliszcza…
ludzie mają różną odporność i wrażliwość
nadaną przez Boga.
moja świątynia była drewniana…
nie poddam się
czołgając w brudzie krwi i smrodzie
wyprutych jelit
mam jeden cel
błagać o azyl w innym lepszym świecie
dotrzeć do ołtarza moralnej
świadomości…
znaleźć oparcie wśród bliskich…
tak trudno być człowiekiem który czuje…
Komentarze (0)
Jeszcze nie skomentowano tego wiersza.