Ballada Kochany mój
Wbiegła dziewczyna w ścieżke leśną
Jej usta zapłoniły się jasną czereśnią
Jej oczy swieciły gorączkowym blaskiem
Gdy stópki wzlatywały nad truchcianym
piaskiem
Podniosła dłonie dziewczyna błoga
Uniosła twarzyczkę słodką wprost do Boga
Prosząc go o łaski dla swego miłego
O szczęście i krzyżyk na drogę jego
Wracał chłopak z wojny ze swoim
oddziałem
Szedł na pewno, bo go tam widziałem
Już widział duchem lubej białe rączki
Jej usta słodkie, rumiane jak pączki
Już czuł, całował ciepłe jej wejrzenie
Juz prawie krzyczał ślubne przyżeczenie
Maszerował drogą w rytm i do kaplicy
Gdy nagle z przodu głos niósł
"Przeciwnicy"
Zerwali żołnieże bornie swe pod boki
Umknęli szybciutko pod lasku wykroki
Czekali, czekali lecz nic się nie działo
Wyszli więc na dróżkę cichutko,
nieśmiało
Wtem, nagle, z czeluści, tak
niespodzianie
Strzał się ozwał jakby na powitanie
Lecz rudej krwi godzina wybiła
Wszystkim żołnieżom nagrobki wyryła
Leżeli bez ruchu, noc im spowiednikiem
Bóg nie uraczył ich proszonym krzyżykiem
Dzień ciała ich dopadł suche i cuchnące
A dusze na łąkach wrzeszczące, płączące
I rozpłakała sie też dziewczyna luba
Gdy usłyszała że kochanka zguba
Śmierć ni zapytania nie dała
"Dlaczego jego" Wrzeszczała
Nie słuchała nikogo, niczego
Zaczęła widywać w snach duszę miłego
Śmiała się nocą jak rusałka dzika
Co wśród gwiazd blasku przez bagna
pomyka
Mijały księżyce i słońca następne
Opadły liście, zrobiło się smętnie
Ksiądz rzekł do matki "Bóg tylko wybada"
"Czy córa w szaleństwie, niech się
spowiada"
"Niech idzie do kaplicy i gada ku Bogu"
"My też pójdziemy, popatrzymy z boku"
Matka przytaknęła krucho bez szemrania
Przywołała córkę "Idź do spowiadania"
Wybiegła więc dziewka na pagórek spory
Tam gdzie widać było kaplicy otwory
Poczęła modlić się krzyczeć do Boga
Gdy wiatr świsnął ogarnęła ją trwoga
Ktoś ją szturchną po ramieniu ziemniej
Poczuła, bo to on był przy niej
Ucałowała go w usta zsuszone
On ją zebrał w ręce zranione
Uniósł do góry, przytulił bez miaru
"Idziesz ze mną do aniołów kraju?"
"Idę" Krzyknęła i tyle ich widzieli
Do nieba z obłokami popłyneli
I długo się ludzie nie mogli nadziwić
Że duch zza światów po lubą chciał
przybyć
Tęskniły też panny do takiej miłości
Co dłuższa jest niż tysiąc wieczności
Ja tez tęsknię, płaczę stale
Miły mój w innym opale
Odwrócił swe lica do tamtej róży
Mnie pozostawił na pastwę burzy
Dla mojego ukochanego
Komentarze (0)
Jeszcze nie skomentowano tego wiersza.