Czarne pióra
Burza przetacza się nad okolicą. Spękane
mury, odłupane cegły w piwnicy świadczą o
potędze nawały. W plątaninie żeliwnych rur
bulgotanie i żałosne jęki potępionych. Nie
ma zmiłowania, jest za to rechot świętych i
głównego wisielca z rogami na łbie. Żabi
rechot odbija się od ścian i dudni w
pulsujących uszach. Walają się wokół mnie
jakieś zęby, ścięgna i kości…
Zastygłe w swoim skowycie rozsypujące się
truchła. Wyłażą z mogił, odsuwając nagrobne
płyty, których stosy piętrzą się aż pod
łukowate sklepienie z cegieł, kurzu, płacht
z falujących pajęczyn, pleśni…
Coś się kolebie za grubą ścianą, więc musi
się mocno kolebać. Coś stuka, gdzieś w
odmętach ciemnego korytarza…
Zatarasował drzwi swoim cielskiem jakiś
olbrzym. Jego kontur porusza się raz w
lewo, raz w prawo w nikłym świetle małego
okienka i recytuje pod nosem jakieś bliżej
niezrozumiałe frazy, wypowiada kwestie
gardłowym tonem. Chucha mi prosto w twarz
zjełczałym piwem i szepcze, skrobiąc czymś
po tynkowej zaprawie: „Przedstawiona wyżej
formuła nadal obowiązuje, jak sądzę. Już
nawet nie posiadanie, ale liczy się przede
wszystkim odcień limuzyny, objętość w pasie
i rozpiętość skrzydeł. Wszyscy chcą dobrze.
Kiedyś przyjdzie otrzeźwienie w tych
wielkich maskaradach”.
Gdzieś szczeka basem bezpański pies.
Szczeka… Szczeka… Coraz bliżej szczeka,
coraz donośniej… SZCZEEEKAAA…
Rozchodzi się echem wronie, krucze krakanie
w aureoli cmentarnego chłodu…
Zrywam się z łóżka z gwałtownym krzykiem
przerażenia, jakby od uderzenia kowalskim
młotem. Pot ścieka ze mnie strugami. Serce
rozrywa się na miliony iskier. W uszach
wezbrany szum górskiego strumienia. I
kołysanie. Kołysanie… Kołysanie… — jedno
wielkie kołysanie.
Statek widmo przechyla się na burty. Woda
wlewa się przez bulaje i zalewa kajuty,
mesę, opuszczony kapitański mostek… Na
pokładzie wielka trumna, kamienna mogiła z
wyrzeźbioną twarzą. Na rufie skamieniały,
rozkraczony upiór, odsuwający poły czarnej
sutanny. Na dziobie galion rozpruwa
wzburzone fale piersiami nagiej, wygiętej w
łuk młodej kobiety. I palce. Wszędzie
rozczapierzone palce, niezliczone dłonie.
Ściskające się ze sobą. Ściskające się na
sobie i w sobie. Dłonie widziane pod
różnymi kątami. Dłonie. Sine, trupie.
Martwe…
Coś tu idzie, coś wrogiego. Rozpościera
ogromne skrzydła z czarnych piór.
Nadciąga polami z otchłani mroku, niosąc
płonącą pochodnię, której czerwony, drżący
blask odbija się od pękatych brzuchów
płynących nisko skłębionych, deszczowych
chmur… Coś się zbliża w chórze szeptów,
szmerów i warkotów… Czekam, aż nadejdzie w
tej rozpadlinie śmierci. Czekam pogodzony z
losem. Coś, co towarzyszy mi od samego
początku, zwyciężyło. To coś, co przyszło w
deszczowy, majowy dzień moich narodzin,
kiedy przychodziłem o poranku z krzykiem na
świat a za szpitalnymi oknami szumiały
topole i szumiały liście kasztanów.
Deszcz stukał o blaszane parapety, ściekał
po szybach zamkniętych okien. Wiedziałem
już, że jestem sam, mimo bliskości
nieżyjącej już matki. Ale byłem sam,
zatopiony w nostalgii i melancholii
opuszczenia. Raziła mnie biel ścian i
chromowane listwy wykończenia. Byłem sam.
Wyszedłem przez otwarte szeroko drzwi.
Wyszedłem na korytarz. Odrapane ściany.
Plamy zacieków. Gruz i pył… I kilometry
splątanych, rdzawych, żeliwnych rur,
stękających, jęczących, bulgoczących… —
ciągnących się znikąd, donikąd…
Zamknięte, otwarte okna. Popękane,
powybijane szyby… A za nimi deszczowy maj.
Ten jedyny… Ten właśnie…
(Włodzimierz Zastawniak, 2023-04-23)
https://www.youtube.com/watch?v=lnGR-IclkHU
Komentarze (5)
Mroczne, bardzo smutne obrazy tworzą nietuzinkowy
klimat, pozdrawiam serdecznie.
Niesamowite obrazy, odczucia, emocje.
Pozdrawiam, Arsis.:)
Piękny tekst
Mrocznie jak w horrorze. Pozdrawiam:)
jestem pod wrażeniem, że burza z deszczem takie może
wywoływać obrazy.