Misterium
Oto ołtarz. Ten oto ołtarz z zimnego
kamienia, z pajęczyną pęknięć. Po jego obu
stronach
wsącza się światło z księżyca przez szpary
wąskich witraży.
Światło lodowatej jak grób nocy.
Jakieś stukania i szepty z pogłosem echa.
Jakieś roje nie wiadomo czego. Rozmyte
cienie w niekończącym się korowodzie
sennej maligny.
Gdzieś tutaj… Gdzieś tam i nigdzie.
Zatopione
w ekstazie smutku…
Trwające przygotowania do nocnego
misterium.
W półmroku, w sennym widzeniu.
W dobywających się z otchłani gongach
stojącego zegara…
Ktoś tu kiedyś umarł, nie umierając wcale…
Ty żyjesz, prawda? Żyjąc raz jeszcze
po śmierci.
Żyjąc w pamięci, bądź na jawie
tuż po przebudzeniu,
kiedy jeszcze,
kiedy wciąż jeszcze…
Srebrzą się krawędzie przedmiotów
w świetle schodzącym z wysoka.
Ono zstępuje, gdzieś spod łukowego
sklepienia.
Gdzieś znad
regału
zakurzonych książek?
Prezbiterium?
Albo księgozbioru,
które stało się prezbiterium?
Zstępuje za plecami długowłosej, tworząc
nad jej głową coś w rodzaju aureoli.
W blasku stworzenia podczas milisekundowej
ekspansji rodzącego się wszechświata.
Idzie wolno. Bardzo wolno, a raczej spływa,
jakby z Raju (z piekła?)
Pani w sukni do samej ziemi czarnej
i w czarnej na głowie zdobionej dziwnymi
znakami infule…
Biskupie, to? Nie-biskupie?
Co to takiego?
Jakby nie z tego świata mędrca jakiegoś
przybycie.
Albo tak się przynajmniej wydaje
skołatanemu,
choremu umysłowi.
To trwa od wieków, od wieczności całej.
Ta maestria smutku i melancholii
była już zapowiedzią podczas moich
narodzin.
Przyszła wtedy
pierwszy raz
majowym deszczem.
W białej i opuszczonej od zawsze sali
pustego szpitala.
Wybacz, wszystko mi się miesza.
Nachodzi na siebie falami szumiącego
oceanu.
Pamiętasz, jak ci o tym mówiłem? Wtedy, w
sennym widzeniu rzeczy.
Byłaś tam
i nie byłaś, zarazem.
Ale czułem twoją obecność
w tym jarzeniu z wnętrza przedmiotów.
Pełza po plątaninie żeliwnych rur moje
zdegradowane jestestwo,
ukrywając się w falujących płachtach
pajęczyn pełnych przeznaczenia dla martwych
motyli
i ciem.
Kochanie. Tak, kochanie. Ale, czy to na
pewno ty, kochanie?
Albowiem twoje milczenie
miażdży mnie,
jakby betonową płytą.
Zaciska się wokół głowy
stalową obręczą niemówienia.
Nie wiem.
Nic nie wiem…
Ale widzę, jak w jakieś coraz donioślejszej
muzyce
rozkłada ramiona ta postać, ta zjawa
kobiety
w mżącej gwiazdami sukni z bardzo szerokimi
mankietami…
Odchyla głowę,
ukazując
w półmroku nocy
piękność swojej twarzy.
Odchyla ją
jak w orgazmie,
w pełnej melancholii ekstazie.
To trwa od milionów lat. W tym pozbawionym
czasu miejscu. W tej świątyni skruchy…
(Włodzimierz Zastawniak, 2023-11-03)
https://www.youtube.com/watch?v=cOUeBXE6IFU
Komentarze (2)
I mnie się podoba
Powinien ktoś zrobić wizualizację tego teksu- byłaby
niesamowita.