Mój najważniejszy tekst (1)
Byłem dziennikarzem. W 1991 roku pracowałem
w „Gazecie Gdańskiej”. I wtedy napisałem
dzieło życia. Było to coś pośredniego
pomiędzy reportażem, a krótką notatką. 60
wierszy maszynopisu, a kosztowało mnie mnie
prawie 5 miesięcy pracy. Czyli wychodzi, że
pisałem mniej-więcej 12 liter dziennie.
Na temat wpadłem przypadkiem. Ot, posłano
mnie kiedyś na konferencję prasową do
gdańskiego pogotowia. A tam dyrektor skarży
się, że brakuje mu wszystkiego, a zwłaszcza
karetek. Pamiętałem, że jakieś dwa miesiące
wcześniej pisaliśmy o przekazaniu
gdańskiemu pogotowiu dwóch karetek przez
Niemiecki Czerwony Krzyż. Nie chciałem
podsuwać tematu konkurencji, więc umówiłem
się z dyrektorem na rozmowę następnego
dnia. Kiedy spytałem o niemieckie karetki
powiedział:
- Te karetki przywiozły nam dary. Trochę
lekarstw i materiałów opatrunkowych, ale
przede wszystkim sprzęt medyczny. Ale kiedy
Niemcy zobaczyli czym jeździmy, podarowali
nam też samochody. To są dwa fordy z
demobilu Bundeswehry. Cały czas stały w
garażach i tylko raz na dwa lata jeździły
do warsztatów na przeglądy. Dziś mają jeden
12, a drugi 15 lat, ale na liczniku
zaledwie po kilkanaście tysięcy
kilometrów.
- Czyli prawie nowe. A pan mówi, że nie ma
karetek...
- Bo nie mam. Odbyła się uroczystość,
Niemcy przekazali nam ambulanse i
odjechali. Samochody dostały tymczasową
rejestrację i przez dwa tygodnie mogłem ich
używać. Ale kiedy chciałem je zarejestrować
na stałe, okazało się to niemożliwe. Co
więcej – tymczasową rejestrację też
mieliśmy, jak się okazało, bezprawnie.
Ustawa zabrania sprowadzania do Polski
samochodów starszych niż 10-letnie, więc
teraz stoją sobie na podwórzu, ale
oficjalnie wyjechać za płot nie mogą.
- Co to znaczy „oficjalnie”?
- Kiedy jest sytuacja zagrożenia życia i
karetka jedzie na sygnale, żaden milicjant
zatrzymać jej nie może. W takich wypadkach
czasem wysyłam te niemieckie karetki, choć
nie mają już one rejestracji. Komendant
wojewódzki obiecał mi, że do marca, póki
jest zima, śnieg i ciężkie warunki na
drogach będzie patrzył na to przez
palce...
- A co po marcu?
- Co się da – wymontuję, żeby dalej używać.
Reszta pójdzie na złom.
Następną wizytę złożyłem wojewodzie. Znał
sprawę karetek, ale już od progu powiedział
mi, że palcem w niej nie ruszy.
- Już teraz mówi się w Polsce o „gdańskim
desancie” w Warszawie. Gdyby osoby
niechętne Kongresowi
Liberalno-Demokratycznemu dowiedziały się,
że dla Gdańska nie obowiązuje ogólnopolskie
prawo, byłaby to strata znacznie większa,
niż to, że dwie sprawne karetki trafią na
złom.
Nie udało mi się przekonać wojewody do
interwencji.
- Sam fakt, że oficjalnie nie podejmuję
żadnych działań w tej sprawie, już jest
dowodem mojej życzliwości – powiedział – Bo
cóż mógłbym tu zrobić? Tylko wezwać na
dywanik kogoś, kto toleruje udział w ruchu
niezarejestrowanych pojazdów.
Komentarze (18)
świat jest pełen absurdów
jak widać ponadczasowych,
pozdrawiam Jastrzu
Mówią, że darowanemu koniowi nie patrzy się w zęby, a
jednak tym razem trzeba było sprawdzić przepisy.
Żyliśmy już wtedy w świecie systemów i przeważnie nie
ma możliwości ich obejścia bez złamania ustalonych
prawnie procedur. Teraz, w skomputeryzowanym świecie,
ten system się jeszcze pogłębił. Tak jest wszędzie.
Pozdrawiam.