Pracowniczy trud
Do roboty wleczę, pół swiadome ciele,
w bólu, co jednoczy osób dosyć wiele.
Wiara szybko znika, uciskając skronie,
że od pracy jakoś, swe uchroni dłonie.
Kręgi ledwo w pocie, utrzymują pion,
cielska co niebawem, gdzieś zaliczy
zgon.
Przed ślepiami miga, jawi się jak zjawa,
biała filiżanka w której pływa kawa.
Pomoc rychło przyszła, rozszeżyła gały
kiedy usta moczył, czarnej łyczek mały.
Zarzuciwszy zbroję, gotów już na rzeź,
która jeszcze potrwa, z godzin dobre
sześć.
Czeka jak na prezent, piętrzy swoje
nerwy,
aż wybiją dzwony, sygnał pierwszej
przerwy.
Gdy nakarmi ciało i rozmarzy ducha,
do roboty wyrwie jak smolista mucha.
Prawie już na noszach, widzi swoje
zwłoki,
Kiedy z trudem stawia swoje pierwsze
kroki,
Wlecze się mozolnie, z grawitacją bój,
By na nowo włożyć pracowniczy strój.
Nagle jednak zmiana, siła jakby grom,
poruszyła cielsko niemal już jak złom.
Wkleia ślepia w zegar, w oczach znowu
błysk
koniec cudnej pracy, rozweselił pysk.
Komentarze (2)
Różne trudy w życiu są.
;*