Zbiry z ulicy Cichej
Zbiry z ulicy Cichej mają smutne oczy,
lecz wciąż na ich dnie tli się pamięć
dawnych zwycięstw,
tych szemranych wieczorów, nieprzespanych
nocy,
tych jubli po świt głośnych na ulicy
Cichej.
Zbiry z ulicy Cichej nie gonią już marzeń,
czasem tylko wzdychając przy kieliszku
chleba,
któryś z nich toast wzniesie za te czasy
dawne
— na chandrę, za ferajnę! której nie ma
niemal.
Pitawale wczorajsze w pył się rozsypały,
awantaży zuchwałych wyblakły legendy,
niczym kundle bezpańskie pod parkanem
starym
przemykają ulicą mandoliny dźwięki.
Gdy posłyszą to zbiry, tężeją im miny,
po zgorzkniałych obliczach łzy tęsknoty
płyną,
ocierają je wtedy ukradkiem, a z nimi
ich podniebny druh Księżyc łka cicho nad
Cichą.
Komentarze (19)
Te dawniejsze zbiry miały swój kodeks honorowy i w
porównaniu do tych z dzisiejszych mafi to byli
dżentelmeni... dobry wiersz, pozdrawiam Czarku :)
Świetny :)
Wielki plus! Śeietny.
Dobrej nocy.
Zawsze u Ciebie jakieś ciekawe słowa - jubel,
pitawale, awantaż. Nie jestem taka mądra, musiałam
sobie sprawdzić w słowniku.
Bez nich nie byłoby prawdy w tych opowieściach.
Alkohol chlebem powszednim - no bywa. Bardzo z
klimatem. Im więcej razy czytam, tym bardziej na tak:)