O zmierzchu
Otacza mnie powietrze ciężkie od szeptu, od
lamentów ciszy. Podążam pustym korytarzem,
lecz pełnym pomarańczowego słońca, co
kładzie się na drewnianej klepce
przekrzywionymi prostokątami okien…
Zamknięte na głucho drzwi, uchylone,
otwarte na oścież… W półmroku pokoi ―
milczenie przedmiotów, okrytych zakurzoną
folią kamiennych rzeźb, popiersi,
porzuconych w nieładzie młotków, dłut...
Przemieszczam się w czasie, poprzez pokłady
przeszłych epok… Pod stopami chrzęst
rozbitego szkła, gruz, jakieś poplątane,
ciągnące się donikąd kable, porzucona
sterta zakurzonych książek, czasopism,
zapisanych, wyrwanych z zeszytu pustych
zakratkowanych kartek…
Natykam się, co chwila na jakieś
niewiadomego przeznaczenia sprzęty,
promieniujące martwotą tranzystory,
wzmacniacze, potłuczone stroboskopowe
lampy, ciemno-sine kineskopy telewizorów z
odbijającą się w nich zniekształconą,
przemykającą sylwetką.
Zachodzą mnie od tyłu jakieś widma o
zamazanych, nieustalonych rysach twarzy,
jakaś forma życia. Przychodzą znikąd,
przechodzą i nikną w pomroce dziejów.
Przechodzą z przeszłości w przyszłość,
manifestując swoje istnienie rozmytym w
teraźniejszości blaskiem. I znowu
przychodzą, jakby nowe, a wciąż te same,
tylko widziane pod innym kątem, pod innym
nachyleniem ziemi…
W smugach światła płyną powoli
mikroskopijne drobinki, które wirują,
mienią się i lśnią, dopóki nie wchłonie ich
swoją nikłą grawitacją cienista plama,
czając się za ścianą, filarem, glinianą
donicą po kwiatach, poręczą schodów…
Jestem tu i gdzie indziej. Przybywam
znikąd, zanurzając się w niepamięci, w
piskliwym szumie nostalgii, zagubionych
ech, w promieniowaniu kosmosu. Odpadająca
ze ścian farba tworzy surrealistyczne
wzory, niby jakieś znajome twarze, jednak
niepodobne do niczego i całkowicie obce
albo stające się znienacka widzianymi
pierwszy raz obrysami kontynentów, wysp,
archipelagów odległych, kosmicznych planet…
Wnikam w unicestwienie, coraz bardziej się
rozpadam na miliardy iskier, pojąc się
rozkoszą swojej własnej śmierci. Tak, wiem.
Zmierzch podnieca obłąkanych, kusi i
wchłania w swoje skłębione odmęty
szaleństwa, w nikły zapach pleśni, wilgoci…
Zimno mi…
(Wlodzimierz Zastawniak, 2022-01-24)
https://www.youtube.com/watch?v=MY0_qL7G8s8
Komentarze (4)
Przejmująca ta Twoja, jak dla mnie proza, ale cały
czas jest w Tobie mrok, a może jednak warto czasem
wydobyć jakieś słoneczne iskierki, nie być li tylko w
mroku?
Oczywiście przekaz dobrze napisany, jak zwykle,
pozdrawiam ciepło :)
Zachwycił mnie ten Wiersz, z ogromną przyjemnością
przeczytałam, pozdrawiam serdecznie:)
Przejście zupełnie inne niż to, które znam z opowieści
o tunelu i świetle.
Wędrówka peela - mroczna, obca - wywołuje we mnie
poczucie niepewności, lęku i zagrożenia. Końcowe
"Zimno mi..." zatrzymuje oddech.
Lubię takie klimaty, jednak to przenikające duszę i
zmysły zimno i niepokojące dźwięki budzą niewesołe
refleksje o ludzkiej egzystencji. Dobrze, że istenieje
spora szansa, że po zmierzchu i czerni nocy nadejdzie
świt. Oby tak sie stało!
Pozdrawiam serdecznie.