* * * ( upłynęło już...
upłynęło już wiele nocy
i wiele dni zniknęło za dalekim
horyzontem
a słońce i księżyc wiele razy odmieniały
swe twarze
a ona wciąż jest nieobecnością
w jego wielkim domu za miastem
do którego przecież kiedyś
wprowadziła się z taką radością
o takim domu zawsze marzyłam ! –
mówiła -
o takim miejscu w którym z kimś kogo
kocham
chcę się zestarzeć
uwierzył w jej obietnice
jednak któregoś ranka kiedy jeszcze
spał
ona niespodziewanie wyszła poza bezpieczne
mury jego domostwa
i skręcając w kierunku lasu który rósł
nieopodal
rozproszyła się w jasnym blasku słońca
a potem znikła w cieniu drzew
i nim on wstał z wygodnego łóżka
jej już w jego życiu nie było
siedząc przy porannej kawie
zastanawiał się
gdzie ona mogła tak rano wyjść
i kiedy znowu wróci do niego
ale nic nie przychodziło mu do głowy
żadna rozsądna myśl
żadne rozsądne wytłumaczenie
nic czym mógłby uspokoić
swoją wielką obawę
przed samotnością
porannych kawy w ciszy i samotności
wypił bardzo wiele
zbyt wiele . . .
a ona wciąż nie wracała
i z czasem przestał o niej myśleć
przestał nawet tęsknić
przestał naprawdę żyć
oddychał tylko
jadł i pił
bo musiał
bo przecież musiał
więc jakoś żył
choć jego mroczne myśli
odbijały się od gładkich tafli okien
przez które przyglądał się powolnemu
przemijaniu pór roku
za oknami jego domu rósł las
gęsty dostojny zachwycający
a on patrząc codziennie w jego twarz
nauczył się go kochać żarliwą miłością
którą kiedyś miał tylko dla niej
nauczył się go kochać i żyć jego rytmem
stał się jego częścią a las wypełnił mu
życie
i nauczył się tak jak ten las
mimo przeciwności losu
wciąż trwać z godnością
i jakie to jest dziwne i niesamowite
i jak nieprzewidywalny bywa los
bo to przecież właśnie w nim – w
lesie który pokochał -
ona któregoś ranka zniknęła bez wieści
wychodząc na zawsze z jego życia
Robert Kruk, 10.02.2006r.
Komentarze (0)
Jeszcze nie skomentowano tego wiersza.