Aparat tlenowy
W pewnej szkole, w pewnej klasie,
rzecz przedziwna stała się,
otóż było to w miesiącu kwietniu,
a za oknem było letnio.
Więc w tej klasie, pani rzekła:
- ach, Zosia znowu uciekła,
ale nie o tym dzieci kochane,
tak, na jutro jest zadane,
przynieść na wystawkę szkolną...
- Można rower? - Nie, nie wolno.
Więc przynieście miłe dziatki,
puste pudełka, strzykawki,
jakieś rzeczy ze szpitala.
- Można łóżko? - Nie pozwalam.
Więc zbierały dzieci małe,
to co było im zadane,
wkrótce nadszedł ten ów dzień,
i zaczęła lekcja się.
- Dzień dobry dzieci kochane,
wiecie co było zadane?
- Tak, my wiemy i my mamy.
Chórem dzieci zawołały.
- Niech pokaże nam Marysia,
co przyniosła nam na dzisiaj.
- Ja mam z kroplówki butelkę,
i opakowanie bardzo wielkie.
- Ładnie, ładnie, kto następny?
Może ktoś z tamtego rzędu.
Wstaje Jasiu ucieszony.
- Ja mam aparat tlenowy.
- Jasiu, powiedz skąd to masz?
- No, od dziadka. - Sam ci dał?
- Nie, sam wziąłem jemu z buzi,
dziadziuś zrobił oddech duży.
- Więc go zdjąłeś z buzi mu?
- Tak, dziadziuś powiedział uuuu.
Komentarze (0)
Jeszcze nie skomentowano tego wiersza.