Ballada o lutni
Na polach czarnych, czerstwych,
zaziębłych
orali ziemię brudni chłopi.
W pewnej chwili wiatr im przygonił
jakby omdlenie, głos lutni, czysty,
uroczy.
Chłopiska zdumiane, od ziemi oderwane
słuchali, na grzbiecie wiatru niesione,
w mgłach gęstych, ciężkich schowane
lutni słów brzmienie roztargnione.
Zlękli się, zkękli okrutnie,
pobiegli do pana na dwór,
a na ich karkach dzwoniły podarte
kapoty,
jak szli ryjąc w śniegu ślady dziur.
Tłamsili łapami ciężkimi od błota i ziemi
grud
w swych głowach rozrzażony chór,
chór lutni, co odjeła im mowę,
a w brzuchach wierciła jeszcze większy
głód.
Na kolanach przed panem ze dworu
drżeli pytając co znaczy ten lutni mruk.
- Panie nasz, powiedz że nam
co znaczy ten huk niesiony przez wiatr?
Pan rudymi lisami przykryty,
z rubinowym pierścieniem na kciuku,
wstał powoli od złotej misy i rykną na
chłopów:
„- Wy chamy, wam lutni, wam lutni?
Na pola, wy chamy, łąki mi kosić,
wam grzebać ziemię,
a nie o lutni złoty kosmyk
prosić!”
I poszli chłopi zachwiani,
i poszli chłopi zdumieni,
grzebali latami cicho w garbatej ziemi,
a lutnia karmiła ich, karmiła ich stale
siłą kamieni.
A kiedy byli już ciężcy od tych
dźwięków,
kiedy im powieki od zimna nabrzękły,
kiedy lutnia szronem pokryła ich głowy
oderwali się wreszczie i pobiegli.
I nikt już nie mógł zatrzymć chłopskiego
żalu,
nikt nie śmiał zaprzeczyć ich oczom
skalnym,
a dwór pana wielkiego z rudymi lisami
na czerwono się palił i palił pożogą
pogardy.
Komentarze (0)
Jeszcze nie skomentowano tego wiersza.