Ballada o Miłości
Tak tego dnia to się zaczęło
Gdy wtedy ujrzałem cię na ulicy
Coś jakby pod nogą mi się ugięło
Twe oczy błyszczące pośrodku błyskawicy
Patrzyłem dalej nie mogąc się ruszyć
Tak bardzo twe piękno mną zawładnęło
Ty odchodziłaś coraz dalej, serce zaczęło
się kruszyć
Chciałem iść dalej lecz serce stanęło
Nie mogłem, choć chciałem serca mego
zdrada
Patrzyłem wciąż dalej myślałem ochoczo
Ciągle stać tak nie wypada
Stwierdziłem, że pognam proroczo
Poszedłem do przodu, tak jak podczas snu
Byłem już bliżej, widziałem twe plecy
Chciałem cię dotknąć, jak pośrodku snu
Lecz znów ustałem, nie było walki ni
mieczy
Ustałem, chociaż tak bardzo nie chciałem
Marzenie, ujrzeć twarz z lotu ptaka
Znowu pognałem, lecz zaraz przestałem
Padłem na ziemie, oparłem się o krzaka
Kawałek dłoni, wyciągnąłem do góry
Ty się oddalasz, popatrz
A ja szukam chmury
Gdzie ta miłość? Krzycz i patrz !
Ostatnia szansa, mego ducha
Podniosłem swe ciało, głowę schyliłem
Pognałem szybciej niż w locie mucha
Podszedłem do ciebie i się ukłoniłem
Wyciągnąłem dłoń prosto
Uśmiech ukazałem na swej twarzy
Powiedziałem śmiech to moje motto
Ujrzałem także radość, teraz piękniejsza
niż wszystkie obrazy
Kocham cię zawołałem
Serce ugniotło me ciało
Znów zacząłem mówić i przestałem
Czy to mi się opłacało?
Być może tak, być może nie
Lecz ty spojrzałaś prosto w me oczy
I powiedziałaś, że też kochasz mnie
Nagle poczułem w sercu brak dawnej
psychozy
Taka radosna była twoja riposta
Troszkę zdziwiony tym co się dzieje
Pytanie w głowie co się stało
Odpowiedź to miłość, a serce się śmieje.
Komentarze (0)
Jeszcze nie skomentowano tego wiersza.