Bez domu
Białe płatki śniegu powoli spadają,
zmęczoną mrozem ziemię czule otulają.
Na ulicach pusto, bo już noc zapada,
Na powieki ludzi sen się cicho wkrada.
Ona siedzi sama, a ognisko gaśnie,
Choć by bardzo chciała na razie nie
zaśnie.
Zimno jej doskwiera, jest słabo ubrana,
nie mając własnego domu siedzi tak od
rana.
Pogrążona w półśnie myśli o swym życiu,
ile jeszcze przeżyje w samotności i w
ukryciu?
Może ktoś pomoże, może się zlituje,
może życie młodej dziewczyny jakoś
uratuje?
Nagle czuje dotyk ciepłej męskiej dłoni,
piękny młody chłopak cicho siadł koło
niej.
Mocno ją przytulił i popatrzył w oczy,
w których widać było jak śmierć do nich
kroczy.
I choś go nie znała,
o nic nie pytała.
Po raz pierwszy w życiu siedziała
szczęśliwa,
choć ciało umierało, dusza była żywa...
Trwali tak do rana, mocno przytuleni
bez jednego słowa na siebie wpatrzeni.
I w końcu zasnęli, zgasło też ognisko
Zasnęli na zawsze, ale Bóg był blisko...
....
Piękne wstało słońce, cieplej się
zrobiło,
Osób na ulicach w momencie przybyło,
Nikt nie zauważył braku młodych ludzi
Może z przyjściem wiosny i człowiek się
obudzi??
otwórzmy oczy...
Komentarze (0)
Jeszcze nie skomentowano tego wiersza.