Wiersze SERWIS MIŁOŚNIKÓW POEZJI GRUPA AUTORÓW BEJ

logowanie
Zaloguj
Nie pamiętasz hasła?
Szukaj

Bramy absurdu



Lat już minęło co najmniej trzysta,
gdy w dzikiej głuszy żył raz artysta,
który w konszachty wchodził z królewną
(chociaż nikt tego nie wie na pewno).

Wieść jak to mówią języki niosły,
coś bąknął dzieciak, coś tam dorosły,
ale po prawdzie, braknie dowodów,
więcej w tym wszystkim, uników, zwodów...

Rzekłbyś bajeczka dla grzecznych dzieci,
lecz gdy posłuchasz, strach cię obleci.
Takie to dziwy niesamowite
mogą w tym wierszu zostać odkryte.

Więc tylko spytam, mając na względzie,
czy mam wyjawić co dalej będzie...
Posłuchaj zatem, sam tego chciałeś,
nie mów mi potem, że nie wiedziałeś.

Wspomniałem o tym, już na początku,
iż żył on w głuszy w dziwnym zakątku.
Gdzieś za chatynką było urwisko,
głęboka przepaść, na dnie - ściernisko.

Co zaś skrywało, gdy mrok zapadał?
tego nikt jeszcze dobrze nie zbadał.
Kiedyś ruszyli czterej śmiałkowie,
żaden nie wrócił, nawet w połowie.

Znowu ktoś klepał, jakieś głupoty,
że teraz mają straszne kłopoty,
że byli wszyscy nazbyt namolni,
obecnie siedzą w głębokiej sztolni.

Nie będę tego tu dementował,
czy rzeczywiście w sztolni ich schował,
powiem jedynie, nieco przewrotnie,
echo ich jęki niosło stukrotnie.

Ale do rzeczy moi kochani,
boście z esencją nieobeznani.
A czas już pili, znaczy się nagli,
jedźmy więc dalej, resztę pal diabli.

Drzewa wokoło powykręcane,
jakby wichurą były targane
przez wieki całe Eola ręką.
Drzewem już nie są, stały się męką.

Zjawisko dziwne, bo gdy zmierzchało,
każde na siebie wwlekało ciało,
skóra po skórze i jeszcze skóra,
gdzie były sęki zionęła dziura.

I tak odziane, jak leśni ludzie,
szły równym krokiem (zimą po grudzie).
Latem po mchu i przez szuwary,
wprost do chatynki gdzie mieszkał stary.

Przed chatą świerki, buki, topole,
szumiały cicho: - Człeku-chochole...
wyjdź do nas dzisiaj, pójdziemy razem,
by w to urwisko znów cisnąć głazem.

Człeku-chochole: - szumiały dalej.
Tylko nam w dzbany gorzałki nalej,
byśmy przed marszem nabrali wiary,
by nasze zbrodnie nie znały kary.

Wyszedł człek z chaty, spojrzał na drzewa,
w tym czasie spadła z nieba ulewa,
na domiar złego z gradem zmieszana,
on tylko mruknął. - Nasza wygrana...

I zaraz baniak gołdy wytaszcza,
stuka raz w wieko, czymś go namaszcza,
potem szybciutko rozlewa w dzbany,
by każdy mógł być, choć tyć, nadźgany.

Wypili trochę, może z pół dzbana,
(leszczyna była dobrze zalana)
reszta w porządku, czyli jak trzeba,
ulewa dalej lała się z nieba.

Grad tłukł jak głupi, aż ziemia drżała,
(leszczyna jakby ciut przetrzeźwiała).
Po krótkim marszu, idąc dwójkami ,
ktoś krzyknął: - Brzoza! Chodźże no z nami.

Więc dołączyła do całej trupy,
choć pokpiwali z jej siwej dupy.
Lecz brzoza była nie w ciemię bita,
no krótko mówiąc równa kobita.

Gdy już dotarli nad to urwisko,
człek-chochoł rzucił. - Tam jest ściernisko.
Ale noc ciemna, gęsta jak smoła
słychać jedynie słowa chochoła.

Cisza zapadła na pół godziny
(to niedorzeczność, wręcz czyste kpiny),
jak można w chwili tej ceremonii
szukać podartej starej harmonii.

Bo powiem szczerze, już po raz drugi,
że tą harmoszkę oddał za długi,
jeden ze świerków, ten opój stary,
w piciu gorzały, nie znał już miary.

Nastała krótka chwila milczenia,
(wtrącić go miano już do więzienia),
ale gdy nieco gorączka spadła,
stwierdzono tylko: - Idźże do diabła.

Człek-chochoł spojrzał na zgromadzenie,
i mówi cicho: - Kończcie ględzenie,
bo jak nas tutaj świt złapie biały,
będą gałęzie wasze trzeszczały...

Tymi słowami uciszył zgraję,
bo wnet zamilkła, jak mi się zdaje
prawdopodobnie tylko ze strachu,
jak milknie makler zaraz po krachu.

Deszcz nagle ustał całkiem znienacka,
grad już się z ziemią także nie cacka,
ogólnie flauta rzekłby marynarz,
mimo że cisza, to nie wytrzymasz.

Takie napięcie zapanowało,
że wszystkim drzewom zadrżało ciało,
a drobne listki no i igiełki,
pod skórą gryzły jak małe pchełki.

Chochoł raz jeszcze spojrzał na zgraję
wzrokiem takowym, że lód wnet taje
i zamaszystym ruchem swej szaty
dał cynk, co znaczył... - Za mną psubraty!

I wszyscy razem, tak w jednej chwili,
w otchłań urwiska nagle wskoczyli.
Chwila, co na to wszystko patrzyła,
stwierdziła tylko: - Pewna mogiła.

Ale cóż chwila, chwilę postała
i też za nimi w dół poleciała.
Można powiedzieć, a nawet przysiąc,
by to zobaczyć dałbyś i tysiąc,

a nawet więcej, tysięcy dwieście,
ale zapewne siedzisz gdzieś w mieście
i tylko żagwie w oczach twych płoną,
a świat co wokół, gdzieś za zasłoną

z niemocy... utkwił, jak na obrazie.
Teraz Cię żegnam. Wybacz. Na razie.




excudit
lonsdaleit






00:00 Środa, 5 grudnia 2012 - ...

autor

lonsdaleit

Dodano: 2012-12-05 00:00:15
Ten wiersz przeczytano 476 razy
Oddanych głosów: 8
Rodzaj Rymowany Klimat Optymistyczny Tematyka Życie
Aby zagłosować zaloguj się w serwisie
zaloguj się aby dodać komentarz »

Komentarze (3)

staż staż

Przecinek obok myślnika? Masło - maślane.

Turkusowa Anna Turkusowa Anna

Bardzo ciekawe,przeczytałam jednym
tchem,zachłannie..koniec mnie zaskoczył.
Pozdrawiam

MamaCóra MamaCóra

Intrygująca i wciągająca historia. Bardzo lekko się
czyta, a przy tym, ten mroczny dreszczyk pobudzający
wyobraźnię. Będę wypatrywać za dalszym ciągiem.

Dodaj swój wiersz

Ostatnie komentarze

Wiersze znanych

Adam Mickiewicz Franciszek Karpiński
Juliusz Słowacki Wisława Szymborska
Leopold Staff Konstanty Ildefons Gałczyński
Adam Asnyk Krzysztof Kamil Baczyński
Halina Poświatowska Jan Lechoń
Tadeusz Borowski Jan Brzechwa
Czesław Miłosz Kazimierz Przerwa-Tetmajer

więcej »

Autorzy na topie

kazap

anna

AMOR1988

Ola

aTOMash

Bella Jagódka


więcej »