Burza
Szlachetne zdrowie, nikt sie nie dowie Jako smakujesz aż się zepsujesz (chyba)
Patrzę w pustą ścianę...białą chyba
Dzwoniącą ciszą i czymś jeszcze...
Tajemnicą
Coś się ze ściany ciśnie, wyrywa
A okna milczą
Coś się ze ściany do oczu wlewa
Coś wsącza w nerwy, w całe me życie
Białe jak śnieg zacieków drzewa
Krzyczą by Bożą skryć tajemnicę
I patrzę... myślę...
Oczy wędrują po załamaniach
Język zlizuje ich smak
Dziwny... coś jak... farba
to znak
Ze strachu po moim pokoju się słaniam
A okna krzyczą z głośnością karpia
Że coś jest nie tak
Słyszę bicie serca wiatru
Czuję smród nieżywej ryby
Widzę pustą białą ścianę
ten smak...farba
Wpadłem w zardzewiałe tryby
Czasu
Padam na kolana...
...
karpia?
....
Panie doktorze, czy ja wyzdrowieję?
Komentarze (1)
Twój wiersz ma coś w sobie, jest w nim coś
nienormalnego, dziwacznego, nietuzinkowego, problem,
ze nie potrafie tego sprecyzować. ale podoba mi się
niezwykle.