codzienność
zgasiłem światło
w ciemności widzieć chcę ulicę na której
mieszkam
i ludzi niczym szarańcza okupująca blok
to tam na parterze stary kawaler zatapia
się w stercie makulatury
zdziwaczał do reszty
tam pomiędzy parterem a echem
moherowa babina przeklina niedoskonałości
wszystko w imię boga
tam gdzie jeszcze nie dociera słońce ze
wschodu
wdowa po onkologii wychodzi na spacer
ze swym psem
i także tam syn alkoholika też alkoholik
w pijackim oszołomstwie grozi że zabije
swoja matkę
chora wizja codzienności
i gdzieś tam ja przyglądam się temu zza
firany
ja
syn
ojciec
rozwodnik
górnik
poeta grafoman
nazwij mnie jak chcesz
Komentarze (0)
Jeszcze nie skomentowano tego wiersza.