Dzieciństwo.
W zaciśniętej piąstce trzymała mały
wiatraczek.
Wirował wraz z podmuchami ciepła tamtego
lata,
które już nigdy nie bedzie gorętsze, nie
będzie
bardziej niezapomniane, zamknięte w
albumie.
By otworzyć je po wielu ciasnych latach,
trzeba
odwagi w stawianiu sobie łaskoczących
pytań.
Trzeba na nowo namalować wszystkie
twarze
i rozdrapać rozbite kolana, trzeba cichutko
płakać.
Wiatraczek kręci się wariacko i chowa uszy
przed
radosnym wrzaskiem, przed tysiącem
westchnień
nad najmniejszą nawet śmiercią, nad
zapomnieiem.
Myśli płyną wartkim strumieniem, gdzieś w
dolinię.
Dziś idę tą doliną kwiecistą i nie poznaje
drzew,
nie natrafiam palcami na wycięcia
scyzoryka.
Nie patrze już w chmury z zezowatą
nadzieją
na deszcz, który zawoła mnie do rodzinnego
domu.
coś mi ukradli złodzieje łaskawi
Komentarze (1)
Zamyśliłam się nad Twoim wierszem - tyle w nim
nostalgii. Dziwnie toczą się losy ludzkie - jednym
kradnie się dzieciństwo, a inni nie chcą dorosnąć do
późnej starości...
Pozdrawiam :)