Dzień I
w dziesięć osób na jednej
jeszcze czystej karimacie
odprawiają modły
kierując wzrok na restaurację
McDonald’s
bez planu na lepsze jutro
i z dziwnym przeczuciem
udanych fotografii bolą
pierwsze bąble uśmiechów
różowe i białe mieczyki
wyrzucone do rowu
koło stacji benzynowej
epizod
nieznajome kałuże
płaczą sierścią bernardyna
i śpiewnikiem wycierają
smak klusek śląskich
- koniec tego dobrego!
trampki poparzone pokrzywą
z radością opuściły
zamieszkały namiot
a na plecach nie tylko
bagaż z konserwami
i na rękach nie tylko
błoto z metalowych śledzi
W tym przypadku nie dało się uniknąć wyliczanki, więc NIE przepraszam =P
Komentarze (0)
Jeszcze nie skomentowano tego wiersza.