Dziewczynisko
ukazała się moja kolejna książka "Dojrzałe lata ", już szósta ze wspomnieniowego cyklu "Zza zasłony czasu". Z tej okazji - fragmencik. Czas: połowa lat 80.
Na podwórku czasem różne rzeczy się
wydarzają, jak to na podwórku. Wiele
rodzin, które wprowadziły się do nowych
wieżowców, miało małe dzieci, więc
piaskownica i plac zabaw między domami były
przez nie oblegane, a krzyki i śmiechy
kilkulatków dochodziły popołudniami do
wszystkich mieszkań. Jednak, jak to między
dziećmi, nie zawsze były to tylko wesołe
zabawy.
.
Mieszkaliśmy ledwie kilka miesięcy. Moja
nowa praca formalnie była ośmiogodzinną,
ale jej specyfika powodowała, że często
wracałem dopiero wieczorem. W krótkim
czasie kilka razy połowica i córeczka
poskarżyły się na małolatę z sąsiedniego
wieżowca, już nie przedszkolaka:
.
– Zdzisiek, Magdzia znów dzisiaj przyszła z
płaczem z podwórka. Ta starsza dziewczynka
z drugiego wieżowca kolejny raz biła dzieci
w piaskownicy, szarpała je i wyzywała. –
Małżonka przytuliła córkę. – Jak zwykle,
bez powodu. Dzieci już boją się wychodzić
bawić.
.
– To idźcie do jej matki – przełknąłem kęs
kolacyjnego posiłku – chyba wiecie, gdzie
mieszka. A jak nie, to na dworze. Może nie
wie, że jej córka jest taka rozrabiara. –
Tego dnia miałem już dość nerwów w pracy,
marzyłem o chwili wypoczynku.
.
– Myślisz, że nie próbowałyśmy rozmawiać?!
Ja i inne sąsiadki? Matka jest dużo gorsza
od córki! Zwyzywała nas tylko, wyzwała od
najgorszych i kazała się od… – ledwie się
powstrzymała – od jej ukochanej
córeczki!
.
Odsunąłem talerz.
.
– To takie buty… Ale – spojrzałem na
połowicę – co mam zrobić? Mogę spróbować z
tą matką porozmawiać, ale jeżeli was tak
obrzuciła, to i moja gadka pewnie nic nie
da.
.
– Nie wiem, ale jesteś jednak mężczyzną.
Może coś pomoże.
.
– No dobrze. Jutro mam wolną sobotę.
Przypilnuję. Jeżeli pojawi się to
dziewczynisko czy jej matka, spróbuję
porozmawiać. Chociaż – westchnąłem – nie
wiem, czy pomoże. Najwyżej będę pilnował,
aby ta mała nie biła innych dzieci.
.
Następnego dnia, po śniadaniu, córeczka
poszła się bawić na podwórko. Było tam już
kilkoro dzieci w piaskownicy. Sam, tak jak
obiecałem, na wszelki wypadek wzułem buty,
wziąłem książkę i przysunąłem krzesło do
okna, co pewien czas zerkając na zewnątrz.
Nie minęło pół godziny, a usłyszałem krzyki
i płacz – pojawiło się to dziewczynisko i
akurat deptało innej dziewczynce jej babki
na piasku.
.
Podrzuciło mnie – po kilku sekundach już
zbiegałem klatką schodową. Na półpiętrze,
przez okno zobaczyłem jak rozrabiara
odpycha i przewraca dziewczynkę na
piasek.
.
Dobiegłem do piaskownicy i chwyciłem ją za
rękę:
.
– Dlaczego innym niszczysz, co? –
powiedziałem groźnym tonem, starając się
mówić spokojnie. – Nie wolno tego ani nie
wolno inne dzieci popychać. Baw się, ale
innych nie dotykaj. Zrozumiałaś?! –
podniosłem jednak głos.
.
– Mamaa! Mamaa! – rozwrzeszczała się,
próbując wyrwać rękę. – Mamaa!!!
.
– Ty gnoju! Zostaw moją córeczkę, bo ci
wszystkie kłaki powyrywam! – Doszedł mnie
przenikliwy, wrzaskliwy głos. Spojrzałem do
góry – na jednym z najwyższych pięter
sąsiedniego wieżowca wychylała się z okna
kobieta, potrząsając pięścią. Nawet z tej
wysokości wyraźnie widziałem wściekłość,
malującą się na jej twarzy.
.
Nie pozostałem jej dłużny:
.
– Zabierz lepiej swoją córeczkę i naucz ją,
aby zostawiła w spokoju inne dzieci!
Rozumiemy się, czy inaczej mam to
załatwić?!
.
– Ty chamie, ty, ty… – Chyba przez chwilkę
zadławiła się, nie spodziewając się takiej
mojej odpowiedzi. – Ja ci dam! – Zamknęła
gwałtownie okno i zniknęła mi z oczu.
.
Odwróciłem się do dziewczyniska:
.
– Zrozumiałaś, co powiedziałem? Od tej
chwili nie wolno ci tknąć żadnej
dziewczynki ani psuć im zabawy. A teraz
uciekaj do mamy, ale już. – Puściłem jej
rękę i groźnie pomachałem palcem.
.
Otworzyła szeroko buzię, ale tylko
odwróciła się i pędem pobiegła do swojego
wieżowca, wrzeszcząc równie głośno jak jej
matka: – Mama! Mamaa!
.
Usiadłem na brzegu piaskownicy. – Bawcie
się spokojnie dzieci. Posiedzę trochę z
wami, aby już wam ona nie psociła, dobrze?
– Uśmiechnąłem się do kilkulatek i
pogłaskałem zapłakaną dziewczynkę,
otrzepując z piasku jej sukienkę.
.
W tym samym momencie usłyszałem kilka
kobiecych głosów: – Dobrze! Tak trzeba!
Wreszcie ktoś! – Spojrzałem w górę budynku.
Z kilku okien wychylały się sąsiadki i
kiwały rękami. – Nie można inaczej!
.
Chciałem coś odkrzyknąć, ale zrezygnowałem.
Co miałem im odpowiedzieć? Że same mogły
tak wcześniej zrobić? Wystarczył mi jednak
ten króciutki pokaz matki rozrabiaczki, aby
pojąć, dlaczego tak nie uczyniły.
Potwierdziły się słowa mojej żony.
Odmachałem więc im tylko dłonią i
wyciągnąłem nogi, rozsiadając się wygodniej
na niskim murku piaskownicy.
.
Niedługi był spokój, trwał ledwie minutę.
Usłyszałem przenikliwy wrzask i w ciągu
sekundy zza węgła sąsiedniego wieżowca
wybiegła kobieta, z którą dopiero przed
chwilką się poznałem na odległość i tak
kulturalnie przeprowadziłem krótką wymianę
zdań. Wtedy na odległość; teraz wrzask z
każdą sekundą wzrastał wraz z szybkim
przybliżaniem się właścicielki gardła. Za
nią biegło to dziewczynisko.
.
Odczekałem aż matka znalazła się kilka
metrów ode mnie i dopiero podniosłem z
murku.
.
– Ty chamie! Gały ci wydłubię, ty gnoju! –
Dobiegła i rzuciła się na mnie z
rozcapierzonymi paznokciami. Właściwie były
one bliższe pazurom – długie, pomalowane na
krwistoczerwono. Zaskoczony znienacka
człowiek mógłby naprawdę się przestraszyć i
nie zdążyć zareagować.
.
Tyle że ja byłem przygotowany na ten
atak.
.
Uchyliłem się robiąc krok w bok i z tyłu
chwyciłem w pół napastniczkę; na tyle aby
ją unieruchomić. Wrzasnęła jeszcze
głośniej, nie mogąc uwolnić ramion z mojego
uścisku. Potrząsnęła w bok głową i
wyszczerzyła zęby, próbując mnie ugryźć.
Tego też się spodziewałem – przycisnąłem
czoło do jej głowy na tyle mocno, że
musiała ją pochylić. Wyszeptałem do ucha
spokojnym, ale zdecydowanym tonem:
.
– Uspokój się kobieto, jeżeli nie chcesz w
tyłek dostać.
.
Nie myślałem o tym, powiedziałem to
odruchowo, jak czasem rodzic mówi do
dziecka, które za bardzo się awanturuje.
Zadziałało na nią jak płachta byka.
.
– Puść, gnoju! Puść mnie! – wrzeszczała,
próbując wyrwać się z mego uścisku. –
Qrrwa, puścisz mnie, czy nie?! – słowotoku
bluzgów, którymi mnie obrzucała, nie
powstydziłby się najgorszy menel spod budki
z piwem.
.
– Jak się uspokoisz i zabierzesz z podwórka
swoją córkę. – W ostatnim momencie cofnąłem
nogę przed jej kopnięciem w moją piszczel.
– I nauczysz ją, jak ma się zachowywać. –
Znowu próbowała mnie kopnąć. – Nie rzucaj
się, bo mocniej ścisnę.
.
– Wlej jej! Na tyłek! Dobrze jej! – To
zmieszane kobiece głosy rozległy się z
okien wieżowca. Rozległy się nawet
pojedyncze oklaski.
.
Agresorka wydała z siebie nieartykułowany
wrzask, ale przestała się wyrywać.
Próbowała tylko dalej mnie ugryźć, rzucając
głową na boki.
.
– Więc?! – zasyczałem jej w ucho.
.
– Puuść mnie. – Tym razem nie wrzasnęła. –
Puść, cholero…
.
To już było coś. Niezbyt uwierzyłem w jej
nagłe uspokojenie, ale każdy człowiek
zasługuje na minimum zaufania. Przynajmniej
raz. Uwolniłem ją z uścisku.
.
Moja niewiara i związana z tym ostrożność
była uzasadniona; uchroniła mnie przed
szramami na policzkach. Matka rozrabiary
wrzasnęła i krwistoczerwone pazury znowu
znalazły się kilka centymetrów od mojej
twarzy. Ledwie zdążyłem się odchylić i
odskoczyć. Teraz ja chwyciłem ją za
wyciągnięte ręce, ponownie obróciłem i
ścisnąłem.
.
– To ty taka? Nie dociera?! – Tym razem
podniosłem głos. – Słyszysz, co wołają
kobiety? Słyszysz?!
.
W odpowiedzi wylał się na mnie stek
ponownych bluzgów. Tego było już dla mnie
za wiele. Odruchowo ścisnąłem ją mocniej,
aż jęknęła. Poluźniłem uścisk.
.
– Raz rzekłem, że nie będzie więcej bicia
dziewczynek przez twoją córkę i tak się
stanie. Dwa razy nie powtarzam. Dopilnuję
tego. Zrozumiałaś?!
.
– Wlej jej! Daj jej w tyłek! – Nadal
dochodziły okrzyki z okien budynku. – Daj
jej za nasze dzieci!
.
Naprawdę mnie już świerzbiła ręka.
„Najlepiej to bym ją przełożył przez
kolano, zadarł spódnicę i wlepił kilka
siarczystych klapsów”. Powstrzymałem się
jednak. „Nie będę przez taką się jeszcze
tłumaczył w sądzie”.
.
– Chcesz tego przy wszystkich? Wlać ci na
goły tyłek? A rękę mam twardą po ojcu… –
Ponownie mocniej ją ścisnąłem i nagle
odtrąciłem. – A teraz zmiataj do domu! I
zabierz córkę!
.
Popchnięta przeze mnie, zrobiła dwa kroki
do przodu, obróciła się twarzą do mnie,
ale… tym razem nie doskoczyła ponownie z
pazurami. Na jej twarzy wściekłość mieszała
się z… zaskoczeniem? Niedowierzaniem, że
ktoś zareagował nie tak, jak była
przyzwyczajona? Że ktoś nie ustąpił przed
jej chamstwem?
.
– Tyy, tyy – wysyczała. – Tyy… załatwią
ciebie!! – Nie wytrzymała i ponownie się
rozwrzeszczała, ale dalej stała tam, gdzie
ją pchnąłem. – Własna matka cię nie
pozna!
.
– Słyszeli wszyscy?! – To krzyknąłem do
kobiet w oknach, zataczając ręką okrąg w
powietrzu. – Słyszały panie?
.
– Tak, groźby, groziła! – odkrzyknęło kilka
z nich. – Słyszałam, słyszałam!
.
– To teraz na koniec posłuchaj, kobito –
zwróciłem się do matki. – To są groźby
karalne. A teraz już cię nie ma! I możesz
lecieć na milicję, że użyłem przemocy. No
już!
.
– Przez ulicę nie przejdziesz, gnoju! –
Matka znowu wrzasnęła, ale chwyciła córkę
za rękę i zawróciła. Powiodła jeszcze
wzrokiem po oknach wieżowca i odkrzyknęła w
stronę kobiet: – Baby, wy qrwy jedne! –
Ruszyła szybkim krokiem i po chwili
zniknęła za rogiem swojego wieżowca.
.
W tym momencie rozległy się burzliwe
oklaski i głośne śmiechy.
.
– Dobrze jej, dobrze, sąsiedzie! – Przez
harmider przedzierały się okrzyki. – Mogłeś
jej wlać, aby popamiętała! Tak trzeba z
taką!
.
Poczułem się jak na arenie w cyrku,
oklaskiwany za komiczny występ. Nie było mi
jednak do śmiechu – wszak użyłem siły
fizycznej wobec kobiety. Nie uderzyłem, nie
wklepałem jej w cztery litery, jak
zachęcały sąsiadki, ale jednak zastosowałem
przemoc. Niepewnie się uśmiechnąłem i
odmachałem kobietom.
.
Krótko to jednak trwało i przestałem się
przejmować. Widziałem poparcie wszystkich
matek. Do tego miałem prawo bronić się
przed napaścią, a zwłaszcza chroniłem swoją
twarz przed zbyt bliskim zapoznaniem z
ostrymi pazurami pomalowanymi na
krwistoczerwono…
.
…Pomogło. Dziewczynisko więcej już się nie
pojawiło na naszym podwórku, a i matkę
spotkałem tylko dwa czy trzy razy na
chodniku. Nie wiem, co jej się stało, ale
momentalnie przechodziła na drugą stronę
ulicy. Może mnie nie polubiła…
.
Chyba jednak polubiła, gdyż jej wykrzyczana
groźba „załatwią ciebie!” nigdy nie została
wprowadzona w czyn. A może co innego
zadziałało – pewnie była z tych osób, które
nie umieją dotrzymać nawet publicznie
danego słowa.
.
Najważniejsze, że od tej pory dziewczynki
mogły już spokojnie bawić się na
podwórku.
Komentarze (14)
Również i Tobie, JoViSkA - zdrowych, spokojnych i
ciepłych Świąt życzę :)
Przyjmij proszę Zdzisławie życzenia Zdrowych i
Radosnych Świąt Bożego Narodzenia :)
....☆
..▄█▄
▀▀█▀▀
Enigmatyczna - mam to samo zdanie, co Ty.
Re:
Ileż tragedii można byłoby uniknąć, gdyby ludzie w
porę reagowali, zwłaszcza w dzisiejszych czasach.
Nie ma nic gorszego od postawy;
mnie to nie interesuje- obojętność- mnie to nie
obchodzi- znieczulica.
Nie, dla mnie niezrozumiałe takie postawy- ze zwykłej
bojaźni.
Wystarczy reagować , a czasem się schylić widząc
krzywdę, lub nie daj Bóg leżącego.
Enigmatyczna - całkowita zgoda.
Tylko wielu ludzi woli udawać, że nie widzi albo
czekać, że ktoś inny za nich zrobi. Czasem zrozumiałe
- ze zwykłej bojaźni.
AMOR1988 - dzięki :)
Sosna - tak już jest. Czasem trzeba zejść do ich
poziomu, aby zrozumieli i do nich dotarło... ale
ostrożnie, aby nie przekroczyć granicy.
Przez wiele lat miałem podobną pracę z dorosłymi oraz
młodzieżą... taką "wybraną z tysięcy".
Markiz, przeczyatłeś całość?!
Noo... to faktcyznie wielkie poświęcenie z Twojej
strony. Teraz wypij kieliszek czegoś dobrego -
zasłużyłeś ;)
Pozdrówka :)
Sturecki, zbyt wielu ludzi poddaje się terrorowi -
nawet takiemu jednostkowemu. Tuli po sobie uszy.
Czekają, aż ktoś inny pierwszy stanie w obronie...
Tak to już jest.
Fajnie się czyta tę prozę o codziennym życiu w ..
piaskownicy, dzieci z okolicznych wieżowców.
Wyjątkową cierpliwością i taktem wykazał się obrońca
dzieci.
Właśnie- gdy się dzieje komukolwiek krzywda- to jest
przykład, by reagować, nie chować głowy w piasek.
Pozdrawiam.
Brawo.
To gratuluję o pięknej wydanej książki.
Podziwiam spokój w tej konfrontacji, czasem trudno się
powstrzymać, aby nie zejść do poziomu adwersarza. :)
długie, bardzo długie
ale przeczytałem całe
interesujące
ku przestrodze
z pozdrowieniem
Wartość moralna, jaką autorka przypisuje ochronie
innych, stanowi najważniejszy motyw przewodni tekstu.
Podejście głównego bohatera do sytuacji konfliktowej
jest dowodem na odwagę i determinację w obronie
bezbronnych i ukazuje, jak jednostka może wpłynąć na
zmianę sytuacji społecznej na lokalnym podwórku. Jest
co czytać.
(+)