Fundament c y n i c z n y
Słowa rzucone na wiatr…
A ja pragnę ich wysłuchać…
Nieustannie patrzeć w przyszłość…
nie beztrosko snuć marzenia
w rytmie zdrady własny rytm wystukać
puścić z dymem wszystko…
wszystko…
Białe kłamstwa, co odbarwią życia mdłe
kolory
Czyniąc je bladymi i doskonałymi….
Wysączając zeń energię, nadając im wzory
plam wszelakich bez wyrazu… bez
kontrastu, charakteru,
by w nieładzie i w nieszczęściu własny
nieład namalować.
by składować snów pragnienia
w jednej tylko życia jamie…
Na palecie kłamstwa, w palącej
otchłani…
W śnie, na jawie być malarzem własnych
natchnień!
Gdy fundament zbudujemy na takim podłożu
Ty mi rzekniesz słowo, a ja tobie
kłamstwo
I nadejdzie w złym popłochu osobiście dama
burza,
torowana tamtym wiatrem, co obłudą pasł
oblicza
nasze oczy sycić będzie bagnem
Potem zrzuci swoje brzemię, gęste
zimne…
Nasza jama wreszcie padnie…
Wylewając snów pragnienia
Jeden tylko piorun smugą szarą, smugą jasną
spali całość mienia
Potem kłamstwo popłynie porywistym wręcz
potokiem
Za nim słowa obojętne, raniąc nas
namiętnie,
bo znów rzucone będą na wiatr
Wszystkie światła w jednej chwili nagle
zgasną
Pochłonie nas wicher, bezbarwność
nastanie…
Stan końcowy gorszy, niż pierwotny w jego
stanie…
Nigdy więcej architektem własnego
marzenia
Choć pragnienie nieistnienia i zalania
Znów pobudza do kłamania…
Komentarze (0)
Jeszcze nie skomentowano tego wiersza.