Grafitowa mara senna
( Ta która sprowadziła Szare i puste okrucieństwo W prawdziwe barwy mojego życia )
I mnie wargi płomienne całowały
Poprzez marzenie lecz okrutne
Mnie snów pozbawionego
Mnie bezsennego zdobywcę
Szarych uniesień choć śniącego.
Poprzez zimne popioły
I opuszczona duszę ogrodu
Pląsałem teraz obłędem rzucony
W oschłych szarościach i cieniach.
Grafitowych kwiatem nektarem
Znaczę skronie zagubione
Odsłaniając czując
Palący smak zguby
Gdy życie stąd odeszło
A wynurzył się z płomieni
Pierwszy kwiat słodkiej pleśni.
Narodzony powtórnie we mnie
Kamiennych drzew przewodnik
- milczący motyl nocy
Rozpostarł swe skrzydła aby
Wznieść się poprzez marę
Mego jałowego snu
I skosztować prawdziwego
Istnienia ambrozji
Zapalając żywe okwiaty mego
Ostatniego już odchodzącego piękna.
Bowiem świadomość barwy
Najmocniej uderza na suchym całunie
Sczerniałego końcem ogrodu
Gdy tęsknota sprowadza
Smutniejące szklane wizje
Gdy umyka nam ze skroni puls
W imię miejsc martwych
I zaklętych surową szarością.
Komentarze (0)
Jeszcze nie skomentowano tego wiersza.