jezioro
patrzę w twarz lustra żłobioną
znoszonym oddechem
traci otwarte przestworza obrazów
zamkniętych szczelnie i gładko płynących
pod pokłady ciężkich wypiętrzeń
opadających
zaledwie cieniem bądź pyłem
przebrzmiałym
gra ciemnej wody w wąskich szczelinach
światła
jest niemal wieczna i wchodzi jak ja w
ciebie
zanurzam koronę drzewa wrosłego w ziemię
spaloną po nagie mięśnie z których
strumienie
krew tłoczą przemierzoną długością życia
od brzegów czas ścieli dno wielkością
deszczu
bardziej zatroskaną niż droga którą
szedłem
i zapominam o pięknie bólu i rozkoszy
jak dziecko co po raz pierwszy
w oczy wodnego potwora patrzy
jednak wchodzę i ta część mnie
rozlana w spragnioną ziemię z światłem
twym ciepłym i przyjaznym wykwitnie
zielenią dojrzewających oczu
i zapachnie powietrze latem
Komentarze (0)
Jeszcze nie skomentowano tego wiersza.