Kłamstwo
Kłamię… Cóż mi po tym, że nie widzę
cienia?
Ślepy jestem… gdyż nie widzę już
swego istnienia.
Upadam na kolana zawczasu, leże na posłaniu
mojego świata.
Wieczór zbliża się coraz i coraz,
Odmęt nienawiści budzi się wśród skowytu
serca,
Nie przełknę takiej ilości goryczy na
raz,
W język i usta się bez przerwy wwierca.
Klnę się na świętości wszystkie!
Chmury wnet spod Słońca wyzierają,
Drzewa ku pochyleniu się Mu wiatr
zmusza,
Nowe drogi w jasności się otwierają,
Pielgrzym więc na przód dalej rusza,
Nie widząc niczego za sobą…
Uroń choć jedną łzę! Uroń cokolwiek,
Nie wypieraj się uczuć, udawać nie
potrafisz,
Nie pomoże Ci już nigdy ten wspaniały
lek,
W zuchwałego i twardego się bawisz,
Ale wszystko to marzeniem sennym,
Jawą bezkresną, od Ciebie nie czuć
Słońca…
Idź już bez nikogo do końca,
Ścieżką swoją, sam siebie nie znasz,
Kiedyś jednak pewnie wyznasz
Żem miał rację…
-Lustereczko, powiedz przecie,
Kto najgłupszy jest na tym nędznym świecie?
-Tyś najgłupszy nędzniku.
Przytul ją, pocałuj, uwierz nareszcie,
Że to nie ty nad światem masz władzę,
Podejdź do niej wreszcie!
Za Twą ciężką pracę…
Kochaj by być kochanym.
Słońce znów chmurami zasnute gęstymi,
I nieścisłościami życia częstymi.
Poczuj mnie na wargach, na sobie całej,
Poczuj jak ciepło bijące przesz szkło
powiększające,
Musi mierze wysiłku sprostać niemałej,
Lód rany kojący
Niby słodycz…
Płaczę ciągle bez powodu nijakiego,
Płaczę, bo nie widzę przyszłości,
Powodu nawet nie mam małego,
By ubiegać się o ułamek Twojej miłości.
Komentarze (0)
Jeszcze nie skomentowano tego wiersza.