kolacja
kładę na stole
brzęczące szklanki
talerze lśniące w blasku świec
zimne sztućce na białej serwetce
muzyka najpiękniejsza
nuty wysyła w powietrze
czyniąc je lżejszym
tupot nagich stópek zwiastuje moje
szczęście
własną piersią wykarmione
własnymi rękoma przewijane
uśmiecha się do mnie,
siada grzecznie na zbyt wysokim krześle
ciekawie spogląda na stół, zaczyna sobie
gaworzyć
po co rakowi szczypce
i że lalce się rozprostował loczek
wszedł do pokoju, rozejrzał się
dokładnie
wszytsko było tak,jak zaplanował
tylko że nie pasowały mu moje ręce
czarne.
bił do nieprzytomności
za ręce, buzię, ciało czarne
za dziecko i za świece
za to,że nie jestem człowiekiem...
Komentarze (0)
Jeszcze nie skomentowano tego wiersza.