Kościół.
Wchodzę, echo huczy za mną
i zaprasza zimny wiatr do środka.
Jest i ławka drewniana.
Wiodę po niej ręka, by trafić na zadrę.
Jest.
Krew płynie i czuję jej ciepło,
gdy strumyk przemyka wzdłuż dłoni,
by kroplą uderzyć w podłogę.
Tylko ja widzę. Cisza.
Wchodzi staruszek ksiądz.
I z nim baranki młode w bieli.
Śpiewamy, że zmartwychwstał.
Tylko nikt nie wie po co.
Gdyby wiedzieli, inni by byli. Żywi.
Słowa jak kadzidło.
Ciężko suną po kamiennej podłodze.
Uciekają.
Nie łapie ich nikt, nie wdycha ich sercem.
autor
nikt
Dodano: 2007-12-12 19:04:20
Ten wiersz przeczytano 699 razy
Oddanych głosów: 4
Aby zagłosować zaloguj się w serwisie
Komentarze (0)
Jeszcze nie skomentowano tego wiersza.