Kropla depresji
Dla ludzi załamanych, by walczyli ze łzami rozpaczy, bo ciało bez duszy nie może żyć...
Puka do szyby mej, nieznajomy pewien, pozór
zostaje, bo jest dobrze znany, to kropla
czysta jak łza,
to kropla jedyna ta.
Patrzę, myśli mnie zżeraja od środka,
otworzyć
czy wpuścić jak kiedyś, bo zimno jej tam
jest,
ale nic nie warty jest w życiu taki
gest.
Nie, już nie chcę zasypiać z nimi
wszystkimi,
na poduszce ich pełno, i pod kąłdrą też,
co mam począć, czy naprawdę za szybą ktoś
jest?
Wpatruję się dokładnie, odwracam głowę,
oczy w podłogę wpatrzone, by nie ujrzały
mnie,
już wiem co robić, tylko muszę wygonić
krople te.
Nie żatrują mi życia, jak kiedyś okrutne,
to one niszczą nam, ludziom dnie i noce,
posiadają w swej czystości depresyjne
moce.
Są też krople te dobrę, ze szczęścia
poczęte,
ale ja widzę, że ta na szybie, mojej w
dodatku
stanęła w bezruchu jak pirat z czernią na
statku.
Już pewna jestem, już dusza huczy, serce
drży
bo czuje się smród dawnych chwil, kiedy
to
przyjacielem moim było kropel zło.
Samo wspomnienie budzi lęk mym oczom,
i teraz już widzę czarną plamę na szybie
mej
i nie wpuszczę już kropel, by było mi
lżej.
Niech spływają, zabierają brud z okna
wspomnień,
niech nigdy już pukać nie raczą,
gdyż napewno mego wnętrza nie zobaczą.
Bo człowiek czasem wybiera złe szyby, bo
naiwnie myśli, że każdy płyn do ich
brudu
usunie czerń i zło bez życia trudu.
Ja naszczęście już wiem, gdzie noga źle
skręciła,
gdzie oko za wcześnie nię zamknęło,
bo już prawie wszystko wokoło mnie
runęło.
Teraz zobaczyłam łez poczynania i poczułam
że krople nie pmogły, lecz zaszkodziły
mi
bo, ich truciny gwiazda na mym niebie się
tli.
Z otwartym sercem krzyczę, już matką waszą
nie będę jak kiedyś, bo kłująca była chwila
ta,
a wiem, że bolesna już skończyła się droga
ma.
Ruszam przed siebie sama, wy pukajcie ile
chcecie
nie uchyle nawet troszeńkę okienka mego, bo
co uczyniłyście
mej duszy, memu zyciu, wy okrutne dobrze
wiecie.
I tak jak dawny chodnik pod stopami mymi,
zdeptany mą śmiercią, bo tylko to światu
dawałam,
codziennie patrzyłam w lustro i na koniec
czekałam.
Już krew nie dopływała do serca, oczy me
czerwienią
zalane, a czerń bijąca od wnętrza, chciała
ciało zgnite zobaczyć,
bo żyć bez duszy, bez serca, to jakby je
tracić.
To nie życie, z łzami na talerzu, a w kubku
cierpienie,
to nie dla ludzi, a byłam człowiekiem, i
dalej nim jestem,
i zakańczałam powoli tą mękę poddania
gestem.
Teraz walczyć dłoń chce, i serce też,
odzyskać coś niewidocznego
to jak dotknąć chmury marzeń wiszącej nad
spojrzeniem,
poczuć swe niebo, nie utonąć w morzu łez,
jest moim ukojeniem.
Niech inni ludzie, papierowi, czy z duszy,
walczą jak ogiery,
nikt im w takiej klatce życia nie zdoła
podać dloni,
bo czas w takim miejscu słodycz soli.
Nie przyjmujcie łez załamania, one dusze
wasze
wygnają z ciała, krew walki słaba się
stanie,
i z życia nic nie zostanie, tylko duszy
umieranie.
Z nadzieją na wygranie....
Komentarze (0)
Jeszcze nie skomentowano tego wiersza.