ląd...
Chodź, pokażę ci mój ląd,
ten czarny, brzydki,
smagany ciemną mgłą,
jak zżółkły liść lipy...
Usiądź przy skale pogniecionej,
przyjrzyj się bystrej wodzie,
co pędzi mną
i spływa po mnie, gęstą krwią...
Chodź, pokażę ci mój ląd,
co przyszedł do mnie nie wiem skąd,
i szarpie mną jak nie wiem co...
Usiądź przy srebrnej brzozie,
posłuchaj szumu, on jest mną,
jak więdły mak prosi się o dom...
Chodź, pokażę ci mój ląd,
ten straszny, zimny,
okryty chłodną krą,
pod którą bije,
zaspanej wody toń...
Usiądź przy mnie,
popatrz w dal,
ja ci wszyje w serce
mój wygnańczy żal...
Chodź, pokażę ci mój ląd,
gdzie nie ma dni, noce są,
tam w sadzy wymazany błąd,
czekający świtu rąk...
Chodź, pokażę ci mój ląd...
Komentarze (3)
Mądralińska jesteś w ocenach i surowa w wypowiedzi.
Wiemy już teraz co w Twej kłopotliwej poezji siedzi.
Bardzo ładny wiersz i pięknie wyrażona tęsknota za
własnym domem. Plusik
Bardzo rozżalony wiersz. Tęsknisz za rodzinnym
miejscem, czy jest Ci go tak bardzo żal? Bardzo
intrygująco ujęte w słowa.