Lenna
Szła ulicą, z jej serca leciały łzy...
nie widziała drogi...
Jej rozpacz słyszała tylko ona
- nikogo nie miała, więc kto ją
zrozumie?
Łzy kapały jedna po drugiej,
każda zostawiała ślad w jej zatrutej
miłością głowie.
Mimo wszystko bała się śmierci,
czuła że jeszcze nie nadszedł jej czas.
Wcześniej chciała. Myślała, że
mogłaby…
lecz zawsze w ostatniej chwili nadchodziło
opanowanie.
I ta myśl o rodzinie, najbliższych
nie potrafiła ich tak łatwo opuścić.
Czy pamiętali by o niej? – to już jej
nie obchodziło
za dużo miała zmartwień by o nich
myśleć.
Wróciła do domu, była sama,
dom wypełniała cisza, znów naszły ją czarne
myśli.
Pocięła dłonie, nogi…
tak naprawdę nic nie czuła.
Tylko krew powoli się sączyła
z wyciętych żyletką miejsc.
Chciała usunąć ze swojej duszy jego
obraz
i raz na zawsze pozbyć się
kłopotów…
Nic jej to nie dało,
oprócz znalezienia się w cudzym łóżku.
Nie rozumiała co się stało,
nic nie pamiętała.
Nagle poczuła ból –
na tyle ostry, że nie mogła się ruszyć.
Przypomniała sobie wszystko…
swoją głupotę, i to co zrobiła.
Nie zapomniała także o nim,
więc po co to zrobiła?
Leżała w szpitalu, po jakimś czasie
zobaczyła,
że nie otacza ją ciemność.
Obok siedziała jej matka
zapłakana modliła się o jej zdrowie.
Lenna… Chciała się uśmiechnąć,
lecz nie dała rady nawet otworzyć
oczu…
Wołała ją,
nie używając słów.
Lenna… chciała poczuć dłoń matki
na swoim zmęczonym czole.
Słyszała tylko jej szept
i kawałek modlitwy…
Lenna – bo właśnie tak nazywa się
moja bajka
Amen.
Komentarze (0)
Jeszcze nie skomentowano tego wiersza.