Mały ptaszek (15 – odcinek ostatni)
Rozdział 7. Zosia.
Musiałam odbyć tę rozmowę z moim Jackiem.
Niecałe dziesięć tygodni po tym, jak miał
ten swój nieszczęsny wypadek, o który
częściowo sama siebie obwiniałam. Nie wiem
dokładnie, po co, ale potrzebowałam tej
rozmowy.
Być może trochę chciałam, żeby Jacek mi
udowodnił, że to jego rzekome spotkanie z
naszą Zosią w zaświatach - że jednak miało
miejsce i odbyło się tak, jak o tym
opowiedział.
Jacek jest jednak zbyt prostolinijny. Sam
nie jest pewien, co było i co jest prawdą,
a co tylko snem, grą złudzeń i pragnień,
niezmierzonych pokładów wyobraźni. Nie
potrafi tego oddzielić. Dlatego nie był w
stanie rozwiać moich przypuszczeń, że to
był jednak tylko sen. Piękny, cudowny, ale
jednak tylko sen.
Piękny sen o naszej Zosieńce, tak
nieszczęśliwie utraconej tyle już
dziesiątków lat temu.
A Jacek … cóż, zawsze był i jest taki, że
chce mnie ratować. Jest w tym podobny do
swego ojca. Chce ratować mnie i osłaniać od
tego, żeby moja nie zawsze dobrze skrywana
rozpacz i żal za utraconym dzieckiem nie
przerodziła się w coś podobnego do obłędu.
A przecież sama wiem najlepiej, że mogło
tak się stać. Jest w tym wszystkim jeszcze
bardziej delikatny i taktowny, niż Zbyszek,
choćby z racji tego, że jest przecież moim
synem, a nie mężem. Dlatego dzisiaj
wycofałam się i przestałam już w którymś
momencie nalegać, by ta nasza rozmowa
trwała dalej. Zakończyliśmy ją w takim
miejscu i w taki sposób, że nie
przygniotłam go swoją nadmierną
dociekliwością. Uznałam, że ta uświęcająca
miłość i oddanie mego syna nie mogą być
dłużej wystawiane na jakieś jeszcze próby.
Przecież pierwsze niemal chwile i swoje
słowa po wybudzeniu do pełnej świadomości
Jacek poświęcił mnie i prawie tylko mnie. W
najgłębszej warstwie podświadomości musiała
dojrzewać w nim ta potrzeba, by próbować
jakoś ukoić ten mój ból i moją rozpacz.
Byłabym niewdzięcznicą, gdybym tego nie
zauważyła i nie zareagowała w sposób
taktowny i właściwy.
Czasem lepiej jest zamilknąć i nie drążyć
czegoś, co może w którymś momencie stać się
zbyt bolesne.
Na koniec dnia wracaliśmy bardzo późnym
wieczorem ze Zbyszkiem do naszego domu na
Bemowie. Milczeliśmy prawie całą drogę,
podczas gdy delikatna, stonowana muzyka
rozbrzmiewała w głośnikach. Zbyszek był
taki zamyślony, jakby znał coś lub wiedział
o czymś, o czym dotąd nie rozmawialiśmy.
Nie byłam w stanie nawet spróbować
rozszyfrować przyczyn tego zamyślenia. Czy
on także wiedział coś więcej, niż
wynikałoby tylko z pamiętnej relacji Jacka,
gdy zaczęło się jego zdrowienie?
Po powrocie i wspólnej wieczornej modlitwie
poszliśmy spać. Zasnęłam szybko, bardzo
szybko. Może po tych wszystkich wrażeniach
tego niezwykłego dnia i po kilku
poprzednich pracowitych tygodniach moje
ciało szybko wyegzekwowało należny mu
odpoczynek.
I wtedy, w czasie tego snu, w czasie tego
odpoczynku, Ona przyszła do mnie.
Zosia, moja córeczka. Moja Zosieńka, mój
śliczny Bławatek. Widziałam, jak stanęła
przede mną i natychmiast ją rozpoznałam,
mimo olśniewającego światła spoza jej
głowy, utrudniającego patrzenie w jej
twarz. Obok mnie był także Zbyszek, tak
samo jak ja nieruchomy. Byliśmy oboje, a
obok Ona, nasza śliczna córeczka, moja
Zosieńka.
-Mamusiu, kocham cię – zabrzmiał jej cichy,
lecz wyraźny głos.
-Tatusiu, kocham cię - powtórzyła.
Wyciągnęła dłonie, do mnie, a za chwilę
także do Zbyszka. Moja Zosieńka, a z tyłu
za nią światło, rozświetlające jej głowę i
włosy. Jasne, prawie białe w tym świetle,
długie, lekko pofalowane włosy.
Nic nie byłam w stanie powiedzieć,
milczałam cały czas, podczas gdy Zosia,
nasza córeczka, mówiła do nas. Miałam jakby
zawiązane gardło i język, żadnego dźwięku
nie byłam w stanie wydać. Światło pozwoliło
mi teraz patrzeć w jej oczy. W piękne,
błękitne oczy, takie jak to niebo nad nami.
Tylko oczy było widać, reszta twarzy była
zasłonięta jakby jakimś białym, zwiewnym
woalem z muślinu.
Dwiema rękami, obiema dłońmi, wzięła moją
twarz i dotknęła, przytuliła, pogłaskała.
-Mamusiu, tak lubiłam, gdy mnie głaskałaś,
całowałaś. Teraz pragnę pocałować ciebie.
Teraz, na to nasze ostatnie tutaj "do
widzenia", którego wtedy nie potrafiłam,
nie umiałam ci powiedzieć. Do widzenia,
moja słodka, kochana mamusiu, już niedługo
się spotkamy i będziemy razem na zawsze.
Także z tobą, tatusiu, i także z moim
braciszkiem, wszyscy będziemy razem.
Moje oczy musiały wyrażać żal i tęsknotę,
którą czułam w moim sercu, której nie
mogłam wyrazić, bo nie umiałam nic
wypowiedzieć i nic wyszeptać.
"Kiedy to będzie, kiedy znów się spotkamy,
moja śliczna córeczko?" - pytałam się
bezgłośnie i Zosia to usłyszała, to nie
wypowiedziane pytanie.
-Już niedługo, mamusiu, już niedługo. Nasz
dobry Bóg to sprawi, że już niedługo
wszyscy będziemy razem. Będę z tobą, będę z
wami. będziemy zawsze razem, moja ukochana
mamusiu. Już niedługo będziesz znów razem
ze swoim "Bławatkiem".
Biały woal osunął się na jej ramiona,
zobaczyłam jej całą twarz, jej oczy, usta,
włosy. Obróciła mnie i siebie tak, bym ją
teraz dokładnie widziała w pięknym
słonecznym blasku. Przez chwilę widziałam
jej piękną twarz, niebieskie oczy.
Delikatnie pocałowała mnie i uchwyciła moje
ręce, trzymając je przez chwilę. Poczułam
ich ciepło, ich delikatny uścisk. Za chwilę
jednak otworzyła swoje dłonie i odsunęła
się do tyłu. Powoli odeszła do tyłu, w
kierunku tego światła, jaśniejącego teraz z
mojej prawej strony. Upajająca cisza i
otoczona przez to światło przestrzeń wokół
niej, gdy oddalała się i powoli, z każdą
sekundą niknęła w tym świetle, aż
przestałam ją widzieć. Jaśniało tylko to
światło, teraz bardzo łagodne i jakby
przyjazne, także powoli oddalające się ode
mnie.
Obudziłam się i otworzyłam oczy. Czy to był
sen? Wszystko jak sen zniknęło. Byłam w
naszej małżeńskiej sypialni, był chyba
środek nocy. I było tak cicho, żadnego,
nawet drobnego dźwięku nie było słychać,
oprócz bicia mojego serca.
Po chwili spojrzałam w swoją lewą stronę, w
kierunku Zbyszka. Nie spał, lecz patrzył na
mnie. Widziałam jego otwarte oczy w tej
delikatnej, nocnej poświacie bladych
zewnętrznych lampek w ogrodzie.
Patrzył na mnie i dotknął mojej dłoni.
Powiedział cichym, spokojnym głosem:
-Wiedziałem, że się obudzisz, właśnie
teraz, razem ze mną. Wiem dlaczego, Aniu.
Wiemy oboje. Obudziliśmy się oboje razem, i
oboje dobrze wiemy, dlaczego. Dlatego, bo
Ona tu była.
-Tak, Zbyszku, wiemy. Wiemy oboje, że nasza
Zosieńka tu była przed chwilą i rozmawiała
z nami. Właściwie tylko Ona mówiła do nas i
mówiła za nas. Mówiła, że nas kocha i że
tęskni za nami. Nasza śliczna, kochana
Zosieńka, nasza córeczka.
-Tak, nasza kochana Zosieńka, „znawczyni
Mickiewicza”, twoja i moja córeczka.
Odeszła od nas, ale nigdy o Niej nie
zapomnimy.
Przytuliliśmy się do siebie i za chwilę
spokojnie zasnęłam w jego ramionach.
Ten blask i to światło, które widziałam jak
rozświetla moją córeczkę, już nigdy nie
zginie mi z moich oczu. Nigdy, w całym moim
życiu. Będę tęsknić za Nią, ale także za
tym blaskiem, za tym światłem miłości.
I kiedyś moja miłość i to światło miłości
spotkają się, gdzieś ponad lśniącym
błękitem naszego nieba. W tym prawdziwym
Niebie.
Spotkam Ją wtedy, moją córeczkę, moją
Zosieńkę. Obejmę Ją i powiem:
-Bogu Najwyższemu niech będą dzięki! Znów
jestem razem ze swoim ślicznym, ukochanym
Bławatkiem.
K O N I E C O P O W I A D A N I A.
Komentarze (14)
Wena
Bardzo jestem szczęśliwy, że przeczytałaś całość
mojego - jak by nie było - debiutanckiego opowiadania.
Dziękuję, że zechciałaś tak pozytywnie skomentować i
podsunąć swoje uwagi i spostrzeżenia. Serdecznie
pozdrawiam.
Powiem krótko, jestem pod wrażeniem. Cieszę się, że
ostatni rozdział był poświęcony Zosi, a optymistyczne
zakończenie opowiadania wywołało uśmiech na moich
ustach.
Pozdrawiam, życzę spokojnego snu.
Amor
Bardzo dziękuję za miłe słowa. Nie wiem, czy zdołam
napisać jeszcze jakieś "dzieło" prozą - będę się
starał, ale może się nie udać.
Dziękuję za wizytę, komentarz i oczywiście za czytanie
mojego opowiadania.
Pozdrawiam.
Całość była genialna czekam na kolejne twe dzieło
Zenek
I bardzo dobrze, "wątek miłosny" zawsze jest
oczekiwany i robi
wrażenie.
Dziękuję za wizytę i komentarz.
Pozdrawiam.
Szkoda a tak było ciekawie, wątek miłosny robi
wrażenie pozdrawiam
Maciek
Chyba nie tak szybko, bo trudno się przestawić z prozy
na poezję.
Dziękuję i pozdrawiam.
no to ja teraz czekam na kolejny piękny wiersz Januszu
Beata
Bardzo pięknie dziękuję za tak miłą opinię. Moje
opowiadanie dobiegło końca, ale faktycznie "lęgnie mi
się w głowie" pomysł napisania 2-giej części
opowiadania (nawet kilka pierwszych stron już
naszkicowałem). Trudność polega na tym, że umieściłem
akcję "Małego ptaszka" w przyszłości (moim zdaniem
łatwo się zorientować, że w 2024 roku) i żeby to
kontynuować to trzeba byłoby nieźle zaryzykować swoją
reputację "przewidywacza" przyszłości (sam sobie
"zgotowałem ten los").
Jeszcze raz bardzo dziękuję za odwiedzanie, czytanie i
interesowanie się przeżyciami Anny, Zbyszka i Jacka
Birczyków.
Pozdrawiam serdecznie.
Przeczytałam i żal że to już koniec ale mam cichą
nadzieję że to był dopiero debiut z prozą na Beju:)
Pozdrawiam
Madame Motylek
Anna
Angel Boy
Zakończenie opowiadania - moim zdaniem jest
optymistyczne (kiedyś trzeba było je zakończyć).
Bardzo dziękuję wszystkim Drogim Czytelniczkom i
Czytelnikom za cierpliwe śledzenie losów Anny, Zbyszka
i Jacka oraz innych bohaterów mojego opowiadania.
Jestem niezmiernie wdzięczny za czytanie, za każdy
komentarz i każdą uwagę, jeszcze raz serdecznie
dziękuję. Bez nich pewnie bym się nie ośmielił
kontynuować publikowania kolejnych odcinków.
Pozdrawiam i życzę dobrej nocy.
Opowiadanie bardzo ciekawe.
Przeczytałam całe z dużym
zainteresowaniem.Uważam, że powinieneś pisać również
prozą:)
Pozdrawiam
Ciekawe opowiadanie o niezwykłej sile miłości w
rodzinie. W sumie oczekiwałam innego zakończenia.
Długie, ale bardzo fajne opowiadanie ;) Pozdrawiam i
głosik zostawiam :) +++