miękkością opadania zarażają...
miękkością opadania zarażają liście
wybrańców tej jesieni - skurczonych i
zeschłych
za dzień, za dwa, za moment noc wiatr po
nich przyśle
pogasi światła w sali, w klepsydrze
umieści
po stronie nieruchomo leżących ziarenek
rozmowy, śmiech, wzruszenia, glukozy
kropelki -
płynące cienką rurką chwilowe
wzmocnienie
i strach zmieszany z żalem, kiedy do
śniadania
nie usiadł ten, co wczoraj na sąsiednim
krześle
uśmiechał się wsypując (choć lekarz
zabraniał)
cukier do kawy słabej jak on, drwił z
zaleceń
mówiąc, że stąd się zawsze w odświętnym
ubraniu
wychodzi, bez wenflonów - barwionych
jesiennie
ogonków (odrywanych, gdy pora odjeżdżać)
przez okno wzrok ostatnim żegna
namaszczeniem
woskowe łzy na drzewach i sucha myśl
jedna
uwalnia się jak listek, by innych
zarażać
miękkością opadania powiek, brakiem
tętna
dziękuję za uwagi, komnen :)
Komentarze (17)
I tak można o śmierci. Smutno jakoś od rana, ale i
pięknie.
zmuszasz czytelnika do zadumy nad kruchością naszego
życia, piękny wiersz