MÓJ NIEZWYKŁY DZIEŃ
Otworzyłem oczy.
Słońce odbiło się od purpurowej trampoliny
horyzontu
I wolno poszybowało w górę,
Wysoko, do południa.
Poczułem erupcyjny przypływ radości
I rozpocząłem intelektualną wędrówkę
Po ulicach mego wszechświata.
Trzymając w ręku napełniony po brzegi
Puchar grzechu
Położyłem się w czarcim ogrodzie,
Z rozkoszą wchłaniając jego intrygujące,
Zepsute piękno.
* * *
Niespodziewanie powiał silny wiatr
dezaprobaty.
Przyfrunął zniecierpliwiony anioł
przymusu
I zabrał mnie na skalistą wyspę
Pokuty.
Z jego burzowych ust zaczęły padać mokre
słowa
Sprawiedliwości.
Poczułem, jak płyną poprzez moją
Smutną twarz.
Słońce opadało w dół
Na zatracenie.
Zamknąłem oczy.
Komentarze (0)
Jeszcze nie skomentowano tego wiersza.