Moja choroba...
Zarażony oparami amoniaku,
Bez podstaw czystego oddechu,
Bez krztyny dobrej myśli,
Bez przekonania i wiary,
Z płucami na zewnątrz,
Z husarią rozpruwająca głowę,
Z paczką żyletek w gardle,
Z siłą godną niemowlęcia...
Z brakiem zapału i nadziei,
Czekałem, czekałem na ten znak...
Wtedy ta gwiazda tak błysnęła,
Księżyc pokazał swe piękno
I nawet telefon na biurku zaświecił...
Kiedy dzwoniłaś, myślałem czy odebrać,
Kiedy odebrałem, przestałem się lękać,
Kiedy rozmawialiśmy, ból zaczął znikać,
Kiedy skończyliśmy....umarłem,
umarłem na miłość!
Komentarze (0)
Jeszcze nie skomentowano tego wiersza.