Niebajka bez morału
Młoda, stara, do wzięcia, bez wzięcia
i ze wszystkich znaków zodiaku -
każda czeka na swego księcia,
co przypędzi na białym rumaku.
Lecz gdy książę okaże się żabą
(nawet poprzez magiczną moc trunku),
to już żaden czar nie da rady,
ani jeden i sto pocałunków.
Która chce, może szukać do skutku,
lecz całując sto pierwszą żabę,
zacznie kiedyś wołać "ratunku!"
(licząc swoje sto jeden brodawek).
Dobre oczy z bagienka wypatrzą
nawet księcia. Lecz wcale nie gorsza
może być opcja: - Oto z miną macho,
zjawia się żaba w czerwonym Porche.
Ona mu liny z niedostępnych okien
zrzuca, by wspiął się do niej po szczęście
złudne.
A potem już razem w wieży wysokiej
śnią swój sen stuletni trudny.
Bo żaba się nie daje nijak odczarować,
nawet gdy się jej zagrozi beczką prochu.
A dama… och! Nie taką się przecież
wspinał ratować.
Żadna z niej księżniczka, choć śpiąca (na
grochu?).
Zwykle tutaj się przegapia nagłe wejście
Smoka -
który, by wiązać ofiary, nie musi mieć
sznurka
i… nie da się przechytrzyć ta bestia
stuoka:
„Ha! Ha! Bez miecza?! Wracać tu!
Powtórka!”
Obowiązkowo na końcu powinien być morał.
Ale to nie koniec i nie ma co śnić,
by w tak krótkim czasie ktoś się z tym
uporał.
„Kochajmy żaby!” – czy
może… być?
Komentarze (0)
Jeszcze nie skomentowano tego wiersza.